wtorek, 14 września 2021

Ronja, córka zbójnika (2014)


- Borka, podejdź no do czeluści!
- A na co mnie to?
- Podejdź, bo i ja podchodzę!

Wybaczcie, że dzisiejszą recenzję zaczynam od zwariowanego żartu, który nawiasem mówiąc nigdy nie miał miejsca w omawianej przeze mnie produkcji, nie mogłem jednak oprzeć się pokusie, ponieważ żart ten wymyśliła moja dobra przyjaciółka Ania, która podobnie jak ja, uwielbia ten serial. Cytat ten, to rzecz jasna przeróbka cytatu z kultowej komedii „SAMI SWOI”, ale pasuje idealnie i jak tylko lepiej przybliżę wam całą historię, to na pewno zrozumiecie, że mam rację.
Serial, o którym chcę wam dzisiaj opowiedzieć, jest ekranizacją powieści dla dzieci autorstwa Astrid Lindgren. Na pewno każdy z was choć trochę kojarzy to nazwisko, jeśli wciąż jeszcze pamięta, jak chodził do szkoły i miał jej książki za lektury szkolne. Zatem, jeżeli kogoś zapytać, z jakimi książkami kojarzy mu się słynna szwedzka pisarka Astrid Lindgren, to na pewno odpowie, że z powieścią „DZIECI Z BULLERBYN” oraz inną powieścią „RASMUS I WŁÓCZĘGA”, czyli tymi książkami, które były naszymi lekturami szkolnymi. Zapewne spora część z was jeszcze kojarzyć ją może z przygodami rudowłosej i niezwykle silnej Pippi, ale raczej niewiele osób wie, że oprócz lekkich i zabawnych książek, Lindgren pisała także dla dzieci niezwykle poważne powieści, poruszające temat wojny, miłości, a nawet śmierci. A jednak napisała takie książki. Zdecydowanie na tytuł tej, która jest najmroczniejsza i najbardziej poważna w jej dorobku, zasługuje powieść „BRACIA LWIE SERCE”, w której dwóch braci po śmierci w naszym świecie, trafia do magicznej krainy Nangijali i walczy w niej z okrutnym tyranem Tengilem, który władzę sprawuje w sposób podobny do Hitlera. Powieść ta jest dość podobna swoją konwencją do powstałych w podobnym czasie „OPOWIEŚCI Z NARNII” i do dzisiaj może bardzo mocno zaszokować tych, którzy kojarzą Astrid Lindgren tylko i wyłącznie z książkami lekkimi i z absurdalnym poczuciem humoru. Nie o niej dzisiaj jednak będzie mowa, ale o tej, która w wyżej wspomnianym przeze mnie rankingu otrzymała drugie miejsce. Chodzi tutaj o „RONJĘ, CÓRKĘ ZBÓJNIKA”.
Powieść tę poznałem w podobnym czasie, co powieść „BRACIA LWIE SERCE” i ledwie ją przeczytałem, a byłem nią naprawdę zachwycony. Książka ta była ciekawa, interesująca, miała niezwykle ciekawą fabułę, jak i również niesamowicie barwne postacie, z którymi można się utożsamiać. Do tego opowieść ta bardzo mocno mi przypominała „ROMEA I JULIĘ”, oczywiście w wersji dla dzieci. Ale ze szczęśliwym zakończeniem, ponieważ bohaterowie, chociaż młodsi od postaci stworzonych przez Szekspira, to byli jednak od nich naprawdę o wiele bystrzejsi, jak i również zaradniejsi. Ale o fabule jeszcze sobie opowiemy.
Książkę tę, jak już mówiłem, poznałem jako dzieciak, ale na pewien czas o niej zapomniałem i przypomniałem sobie o niej wtedy, kiedy moja ówczesna dziewczyna, Joasia, opowiedziała mi o niej i wspomniała, że jest to jedna z jej wręcz ukochanych książek. Przypomniałem sobie wtedy, iż lubiłem ją kiedyś, na nowo ją przeczytałem, a do tego jeszcze udało mi się zgrać z Internetu film z roku 1986 na podstawie powieści i spodobał się on zarówno mnie, jak i Joasi. Oboje zostaliśmy jego wielkimi fanami, podobnie jak i samej książki, która często była tematem naszych rozmów. Potem niestety Asia zmarła przedwcześnie i tylko ja z naszej dwójki kochałem tę historię. Wcześniej oboje dowiedzieliśmy się o istnieniu serialu anime na podstawie naszej ukochanej książki, ale nie mieliśmy możliwości go obejrzeć, ponieważ nie miał on wtedy polskiej wersji językowej. Kiedy zaś w końcu się tego doczekałem, Asi już na świecie nie było, ale mimo to obejrzałem dla siebie i dla niej ten serial, gdy emitowano go na kanale TVP ABC i byłem nim po prostu zachwycony. Do tego stopnia, że zgrałem sobie wszystkie jego odcinki i wiele razy je już widziałem. Warto zatem dowiedzieć się, dlaczego. Co w tej bajce mnie tak zachwyciło, że wciąż lubię do niej wracać?
Zacznijmy od fabuły. Jest ona dokładnie taka sama, jak w książce, praktycznie rzecz ujmując, to przeniesiono powieść na ekran strona po stronie, jedynie nieco dodając od siebie np. kilka drobnych scen, które są doskonale w duchu powieści utrzymane, jak i również nieco lepiej pomagają nam poznać bohaterów tej historii. Ale o nich opowiemy za chwilę. Najpierw fabuła.
Akcja rozpoczyna się w świecie całkowicie fikcyjnym, podobnym jednak do Szwecji z czasów średniowiecza. Miejscem akcji jest las zwany Lasem Mattisa. Jest to niezwykłe miejsce, w którym oprócz zbójników można spotkać wiele różnych magicznych stworzeń, takich jak Pupiszonki, Mgłowce, Szaruchy, czy chyba najbardziej przerażające Wietrzydła (stwory wyglądające jak harpie z mitologii greckiej). W tym lesie żyje zbój Mattis i jego banda. Mieszkają oni w już mocno zrujnowanym zamku Mattisa, którego pewnej burzliwej nocy piorun dzieli na dwie części. Tej samej nocy na świat przychodzi Ronja, córka Mattisa i jego żony Lovis, stając się z miejsca oczkiem w głowie zarówno swojego ojca, jak też i podległych mu zbójników. Mała Ronja dorasta więc otoczona przez kochających ją nad życie rodziców i ich zbójników, traktowana jak ich ulubienica, mimo to nie jest rozpieszczona, raczej urocza i sympatyczna, choć też niezwykle zawzięta i zadziorna, podobnie jak jej ukochany tata. Ronja wychowuje się z dala od innych dzieci, ale w zgodzie z naturą, kocha mocno las, w którym często się bawi. Pewnego dnia odkrywa, że po drugiej stronie zamku, dotąd opuszczonej, ktoś mieszka. Poznaje chłopca w swoim wieku imieniem Birk i choć początkowo ją to cieszy, szybko zmienia nastawienie, kiedy odkrywa, że jest to syn Borki, innego herszta zbójów, z którym Mattis od dawna jest w konflikcie. Dodatkowo sytuację pogarsza fakt, że Birk mieszka już jakiś czas po drugiej stronie zamku wraz z rodzicami, Borką i Undis oraz ich zbójnikami. Mattis jest wściekły, gdy się o tym dowiaduje, próbuje pozbyć się nieproszonych sąsiadów, co jest utrudnione z powodu przepaści dzielącej obie połowy zamku, nazywanej Diabelską Czeluścią (w innym tłumaczeniu Czeluścią Diabła), która mocno utrudnia kontakt i atak. Borka próbuje wyjaśnić, że musi tu zostać, gdyż z powodu ścigających go żołnierzy nie mógł już pozostać w swojej dawnej kryjówce, ale Mattis nie chce o tym słyszeć i zapowiada, iż pozbędzie się go stąd. Ronja zaś, mimowolnie ciągle spotyka na swojej drodze Birka, który chce zaprzyjaźnić się z nią, co dziewczynkę doprowadza do szału. Mimo to ratuje ona życie chłopcu, gdy ten przypadkiem spada do Diabelskiej Czeluści. On potem z wdzięczności jej ratuje życie, gdy została zahipnotyzowana przez Mgłowce i chciała iść za nimi do jaskiń, z których by już nie wyszła. Ronja jednak, będąc w trasie, nie pamięta tego wydarzenia i dalej nie lubi Birka, ale nieco później, w trakcie jazdy na nartach, utyka nogą w zaspie i grozi jej, że zamarznie na śniegu lub pożrą ją Wietrzydła. Ratuje ją jednak Birk, do którego dziewczynka zmienia nastawienie, a nawet prosi go, aby został jej bratem. Od tego czasu są przyjaciółmi i spotykają się potajemnie w podziemiach zamku, zawalonych co prawda kamieniami, ale które dzieci częściowo odblokowały. Przy okazji Ronja wynosi nieco swoich zapasów dla Birka, dzięki czemu ten nie głoduje podczas zimy, która jest tego roku bardzo okrutna. Gdy nadchodzi wiosna, dzieci spotykają się w lesie i są niestety świadkami ostrych walk między bandą Mattisa, a bandą Borki, które przeradzają się w otwartą wojnę. Na razie jeszcze nikt nie zginął, ale to tylko kwestia czasu. Ronja próbuje przekonać ojca, aby spróbował pogodzić się ze swoim wrogiem, nie przynosi to jednak rezultatu. Pewnego dnia Mattis jednak postanawia znaleźć lepsze rozwiązanie niż wojnę i... porywa Birka, aby z jego pomocą szantażować Borkę. Ronja jest tym oburzona i próbuje protestować, do tego oświadcza, że nie chce być córką Mattisa, jeśli ten tak postępuje. Ojciec jednak nie traktuje jej poważnie, choć zachowanie dziewczynki zmusza wszystkich do myślenia, zwłaszcza Lovis i starego zbója Łysego Pera, piastuna Ronji, którzy jako jedyni otwarcie potępiają pomysł Mattisa. Ten jednak nie rezygnuje i każe Borce się wynosić z zamku i oświadcza, że odda mu syna dopiero w chwili, gdy ten odejdzie, a do tego czasu on zostanie w jego lochach. Ronja oburzona wpada na pomysł równie odważny, co szalony - przeskakuje podczas negocjacji Czeluść i oddaje się w ręce Borki, który teraz również ma czym szantażować Mattisa. Mattis wyraża zgodę na natychmiastową wymianę dzieci, oświadcza jednak, że nie ma już dziecka. Wyrzeka się Ronji na oczach wszystkich, co łamie dziewczynce serce. Dalsze negocjacje prowadzi zatem Lovis, która dokonuje wymiany dzieci i przy okazji wychodzi na jaw, że Ronja i Birk się kochają. Mija kilka dni, Mattis nie chce znać córki i traktuje ją jak powietrze, mało co je i w ogóle zachowuje się beznadziejnie, rodzice Birka zaś ciosają mu kołki na głowie za jego uczucie do Ronji. Dzieci mają już tego dość i uciekają wspólnie z domu. Zamieszkują we dwoje w jaskini niegdyś należącej do Mattisa, gdy ten był dzieckiem. Wiodą tam dość spokojne życie, choć raz się ze sobą mocno posprzeczali o zaginiony nóż Birka, ale mimo wszystko jeszcze tego samego dnia zdołali się ze sobą pogodzić i już więcej nie sprzeczali się. Wspólnie we dwoje zdołali ujeździć dwa dzikie konie, które poznali jeszcze przed ucieczką i po wielu próbach zdołali je ugłaskać i uczynić swoimi wierzchowcami. Nadają im imiona Łobuz i Dzikus. Tymczasem odwiedzają ich najpierw Mały Klipen, jeden ze zbójców Mattisa, przynosząc im jedzenie oraz prośbę, aby wrócili, a potem Lovis z podobną prośbą. Dzieci jednak nie są w stanie wrócić, nie teraz, kiedy ojcowie wciąż toczą ze sobą wojnę i póki Mattis nawet nie pozwala wypowiadać imienia swego dziecka. Lovis, o dziwo, rozumie postępowanie dzieci i nie naciska. Gdy nadchodzi jesień i powoli zbliża się zima, dzieci rozumieją, iż nie mogą tu zostać, bo inaczej zamarzną, ale nie chcą się rozstawać i przy okazji też nie mają dokąd iść. Wtedy właśnie przychodzi do nich Mattis, przeprasza Ronję i namawia ją, aby wróciła i oznajmia Birkowi, iż on też jest u niego mile widziany. Chłopiec się waha, ale w końcu ulega prośbom i wraca do zamku, ale ponownie zamieszkuje z rodzicami, którzy go przepraszają i witają tak, jak powinni. Mattis tymczasem odbija z rąk namiestnika jednego ze swoich ludzi oraz dwóch ludzi Borki, który z wdzięczności potem ostrzega go przed zasadzką ze strony tegoż samego namiestnika. Mattis postanawia wreszcie przyjąć propozycję zgody od Ronji i Łysego Pera i naradza się z Borką. Obaj rozstrzygają spór w pojedynku na pięści, który wygrywa ostatecznie Mattis. W wyniku tego obie bandy łączą się w jedno z Mattisem jako wodzem i Borką jako jego zastępcą i dają porządnego łupnia namiestnikowi. Zapanowuje powszechna radość i zgoda, zmącona jedynie planami Ronji i Birka, którzy nie chcą iść w ślady ojców, woląc wieść uczciwe życie. Łysy Per umiera ze starości, ale przed śmiercią wyznaje Ronji, gdzie znajduje się kopalnia srebra, z której ona i Birk mogą czerpać do woli. Dziewczynka wyznaje to chłopcu, a oboje postanawiają z okazji wiosny zamieszkać ponownie w jaskini Mattisa, na co rodzice wyrażają zgodę. Nadchodzi wiosna, zbóje ruszają na szlak, a Ronja i Birk zamieszkują ponownie w jaskini, szczęśliwi jak nigdy dotąd.
Postacie są ukazane w niesamowicie idealny sposób, czyli tak samo, jak w książce. Twórcy tej produkcji postawili na wierność oryginałowi, dlatego postacie nie są w żaden sposób przerobione w anime, nie mają żadnych dodatkowych i nie pasujących do wizji Astrid Lindgren cech, a jedynie te, które ona sama nadała swoim postaciom. Ronja zatem jest pyskata, zadziorna i zawzięta, ale ma dobre serce i znacznie więcej rozumu niż ojciec. Birk jest bardziej spokojny, jednak też skryty i nie lubi za bardzo mówić o uczuciach, co początkowo prowadzi do kilku sprzeczek między nim a Ronją, które ostatecznie kończą się zgodą i umocnieniem się ich uczucia. Swoją drogą, wątek ten pokazuje, jak bardzo ważna jest rozmowa o uczuciach i do jakich konfliktów może dojść, jeżeli nie będziemy umieli takich rozmów przeprowadzać. To bardzo mądra lekcja, ale do lekcji jeszcze przejdziemy.
Wracając do postaci, to podobnie jak w powieści, Mattis jest cholerykiem i to aż do przesady, w furii rzuca wszystkim, co mu wpadnie w ręce i wyzywa lub nawet potrafi bić swoich ludzi, którzy wtedy zwykle schodzą mu z drogi. Do tego jest niesamowicie zawzięty i nie chce przyjmować rozsądnych argumentów. Nigdy jednak nie uderzył córki ani żony, a do tego Ronja jest jego oczkiem w głowie. Tak więc zabawnie wygląda wtedy, kiedy Ronja odkrywa, iż jej ojciec jest rabusiem. Wcześniej bowiem sądziła, że po prostu on i jego ludzie znajdują te wszystkie rzeczy w lesie. Teraz odkrywa, iż pochodzą one z kradzieży i jest zawiedziona, a sam Mattis o dziwo wstydzi się tego przed córką i próbuje jakoś jej, a właściwie to samemu sobie jakoś wytłumaczyć, że to tradycja rodzinna i każdy w ich rodzinie tak robił. W anime zabawnie to wyglądało, podobnie jak i jego napady złości oraz reakcja Lovis na to wszystko: obojętność i stoicki spokój. Lovis w ogóle to jest super postać. Spokojna i opanowana, ale umiejąca okazać charakterek, kiedy trzeba i bronić swoich racji. Dodatkowo nie pochwala wojny pomiędzy bandami, a także jest jedną z niewielu osób, które pochwalają miłość Ronji i Birka. Możliwe też, że dostrzega w tej miłości rozwiązanie problemu i zakończenie tego jakże głupiego konfliktu. Najbardziej jednak bawi mnie to, w jaki sposób reaguje na ataki złości ze strony męża. Gdy ten rzuca jedzeniem po całej sali, ona nie zwraca na to uwagi, co najwyżej przypomni Mattisowi, że sam po sobie posprząta. Sceny, gdy to mówi, bawią mnie do łez. Dodatkowo Lovis to kochająca matka, która próbuje zrozumieć swoje dziecko i całkiem nieźle jej to idzie. Podoba mi się też, gdy się wścieka na męża i mówi mu wprost, co o nim myśli wtedy, gdy ten porwał Birka. Podobnie reaguje na wyrzeczenie się córki przez Mattisa: oznajmia, że może on się go wyrzekł, ale ona tego nie zrobi i chce swoje dziecko, nawet jeśli ojciec tego dziecka już całkiem stracił rozum. A co najważniejsze, gdy Ronja jej wyznaje, czemu nie może wrócić do domu, Lovis ją rozumie i nie naciska, aby ta wróciła. Sama wręcz oznajmia, że w podobnej sytuacji postąpiłaby tak samo. A w sytuacji, gdy Ronja zachorowała, a Mattis z góry zakładał najgorsze, ona rozsądnie podeszła do sprawy i profesjonalnie wzięła się za leczenie córki. Krótko mówiąc, naprawdę urocza z niej postać i świetny kontrast dla nerwowego męża.
Oczywiście wszystko to, co opisuję, to zasługa przede wszystkim Astrid Lindgren, gdyż to ona tak stworzyła te postacie. Wielkim jednak plusem dla anime jest to, że wiernie oddało to wszystko i nie zepsuło w żaden sposób charakteru postaci, które polubiliśmy w książce za to, że są takie, jakie są. Twórcy więc nie wymyślili tu niczego, ale idealnie odtworzyli to, co przeczytaliśmy w książce. I to nie dotyczy tylko Ronji i Birka oraz Mattisa i Lovis. Dotyczy to także Borki i Undis, choć ich nie mamy tak wiele razy ukazanych na ekranie, jak rodziców Ronji. I nie ma w tym nic dziwnego, w końcu w powieści Lindgren akcja skupia się cały czas na Ronji i na jej życiu, o dzieciństwa Birka i jego życiu z rodzicami wiemy tylko z jego opowieści. Plusem dla twórców jest to, że nie pododawali sobie nie wiadomo czego w tym zakresie, tylko pozostali wierni oryginałowi. Dlatego też mniej wiemy o rodzicach Birka, choć możemy coś powiedzieć o ich charakterach. Serial jasno nam pokazuje to, co książka, czyli to, że Borka był dużo spokojniejszy od swego oponenta i bardziej chętny do zgody, ale tez zawzięty i nie zamierzający darować żadnej zniewagi. Undis z kolei to nerwowa i niezbyt dobrze wychowana osoba, która najchętniej zajrzałaby w kudły Mattisowi, a do tego nie posiada tej klasy, co Lovis. Mimo to właśnie ona stwierdza, choć dość ironicznie, gdy Birk mówi jej i Borce, że Ronja to jego siostra, iż jeszcze zobaczą, co to będzie znaczyło za kilka lat, bo najpierw zaczyna się od zabawy w braciszka i siostrzyczkę, ale wiadomo, co będzie potem. Ta wypowiedź jasno nam daje do zrozumienia, do czego prowadzą urocze relacje Birka i Ronji, gdyby oczywiście ktoś miał jeszcze wątpliwości w tym zakresie.
O zbójnikach obu band nie możemy powiedzieć za wiele. Ci od Mattisa mają swoje imiona i pewne cechy osobowości, ale niezbyt się od siebie różnią, poza chyba Łysym Perem, dawnym piastunem Mattisa, a potem Ronji. Jego postać się zdecydowanie wybija ponad innych zbójców i do tego on właśnie z całej bandy najwięcej zdobywa naszej sympatii. Co do bandy Borki, nie znamy ich z imion, nie wiemy, kim są i jakie maja osobowości. Zawsze są ukazywani w grupie i zawsze słuchają swego herszta i podobnie jak zbóje Mattisa, pala się wręcz do bojek. No i tyle, więcej nam wiedzieć o nich nie trzeba. Tak to wymyśliła Lindgren i bardzo podziwiam twórców za to, że nie ulegli pokusie, aby to zmienić i powymyślać jakieś bzdury na ich temat, aby rozszerzyć fabułę i zrobić z tego serial mający z multum odcinków. Nie, ukazali postacie dokładnie tak, jak powinni, jak wymyśliła to Lindgren, co ma ogromne znaczenie dla każdego fana książki. Jedyne, z czym sobie mogli pofantazjować, to wygląd postaci. Nie jest on zbyt dokładnie podany w oryginale, a właściwie to prawie wcale, a zatem twórcy mieli tutaj naprawdę ogromne pole do popisu. No i wykorzystali to pole w znakomity sposób, postacie mi bardzo przypominają wczesnych potomków Wikingów, wielu z nich jest dosyć barczystych, mają warkoczyki i podobne stroje, co słynni woje z Normandii. Lovis zaś to niemalże uosobienie kobiecości z sag Wikingów: silna, barczysta, mająca w rękach siłę, ale też kobieca, dobra, wierna żona i matka. Najbardziej jednak jest uroczy wygląd Ronji i Birka, który już sam w sobie sprawia, że chce się oglądać przygody ich obojga. I nic w tym dziwnego, skoro są narysowani jak para bardzo uroczych dzieci, zdobywających nasze serce każdym swoim uśmiechem. Do tego wszelkie szczegóły, choć oszczędne, ale podane w książce, zostały tu oddane i nie ma się czego uczepić.
Bardzo ładne są też plenery, w których rozgrywa się serial. Lasy są pokazane tak, iż wierzymy w ich prawdziwość, podobnie jak i góry, skały, jaskini i potoki górskie, które nawiązują wyraźnie do widoków z krajów skandynawskich. Także i ruiny zamku, w których żyją nasi bohaterowie też robią swoje, sprawiają wrażenie bardzo autentycznych, co idealnie oddaje klimat historii. Klimat ten tworzą także i melodie, jakie słyszymy w trakcie trwania serialu. Jeśli chodzi zaś o nią, to nie ma tutaj zbyt wiele utworów, soundtrack anime ma zaledwie kilka utworów w idealny sposób dopasowanych do konkretnych scen: smutnych, poważnych, radosnych, a także i pełnych akcji. Do tego mamy jeszcze bardzo ładną piosenkę z czołówki serialu, a także rewelacyjną i wzruszającą „PIEŚŃ WILKÓW”, którą śpiewa Lovis dla swojej córki. Piosenka ma naprawdę piękne słowa i tutaj jest wielki plus dla twórców anime, bo w książce jest wzmianka o tym, że Lovis śpiewała taką pieśń, ale przecież nie była ona podana. Jeżeli więc twórcy chcieli ją ukazać, musieli dla niej stworzyć melodię i słowa. I wyszło im rewelacyjnie. Słowa tej piosenki jest warto przytoczyć, bo są piękne:

Ach, wilku zły!
Daruj już mi.
Wiem, że gdzieś krążysz
Po ciemnym lesie,
By chwycić mój skarb.
Czuje twój ból
I szczeniąt twych głód,
Lecz dziecka nie oddam ci.

Wilku mój zły,
Najesz się, gdy
Resztek garść rzucę w ciemność.
Przysięgam ci,
Gdy dziecko me tkniesz,
To twój koniec. Idź precz!

Wielkim plusem dla serialu jest dodanie postaci narratorki, która niekiedy się wypowiada w serialu i wyjaśnia nam pewne rzeczy dotyczące bohaterów, a już zwłaszcza ich myśli np. że Ronja nagle odkryła, że nie umie nie lubić Birka, choć sama nie potrafi tego zrozumieć albo to, że Ronja i Birk patrzyli na siebie i mówili sobie czułe słowa pociechy, chociaż zagłuszał ich szum wodospadu, lecz mimo to wszystko rozumieli dzięki miłości, która ich łączy. Dodatkowo smaczku dodaje fakt, iż wszystkie wypowiedzi narratorki to dosłowne cytaty z książki, nie ma tu niczego od twórców, wszystko tu pochodzi od Lindgren. No i jeszcze nie możemy zapomnieć o tym, iż w oryginale narratorką jest sama Gilian Anderson, czyli słynna agentka Diana Scully z serialu „Z ARCHIWUM X”. W polskim dubbingu też jednak nie mamy się czego wstydzić, gdyż wybrana do tej roli aktorka ma równie ciepły i miły głos, którym łatwo oddaje klimat sytuacji.
W serialu jest wszystko oddane tak, jak należy. Sceny smutne i dołujące są bardzo powolne i ciągną się na tyle, abyśmy przeżywali smutek bohaterów, sceny radosne są pełne pozytywnych emocji, a sceny akcji niesamowicie szybkie, pełne dzikiego tempa, a wszystko to oddają wyżej wspomniane przeze mnie utwory muzyczne, których może nie ma zbyt wiele, ale one wystarczą w zupełności. Prócz tego owe utwory jeszcze są wygrywane na instrumentach kojarzących się z czasami, w jakich toczy się akcja, czyli późne średniowiecze. Nie ma tutaj żadnych wstawek z gitary elektrycznej ani nic z tych rzeczy. Są jedynie utwory wygrywane na piszczałkach, fletach, harfach, lutniach itp. instrumentach popularnych w czasach, gdy żyła Ronja. Idealne stworzenie klimatu tej pięknej historii.
Dodać do plusów jeszcze należy to, jak rewelacyjnie są ukazane sceny, które mają nas wzruszać. Scena, kiedy Ronja ma dość ojca i potępia go złapanie Birka jest chwytająca za serce i to do tego stopnia, że działa to też na bohaterów historii. W końcu zbóje Mattisa najpierw uważali czyn herszta za niezwykle zabawny, ale kiedy widzą rozpacz Ronji, zaczynają mieć wątpliwości, czy słusznie postąpili, a gdy widzą agresję i niechęć Mattisa z tego powodu, wątpliwości się pogłębiają. A scena, kiedy Ronja skacze przez czeluść i oddaje się w ręce Borki, aby ten mógł szantażować jej ojca, jest po prostu niesamowita. Widzimy ją w zwolnionym tempie, mamy czas, aby poczuć, iż jest to niezwykle ważna sytuacja, do tego melodia w scenie robi swoje. No i jeszcze do tego częste zbliżenia na twarz Ronji, na której maluje się mnóstwo emocji. Dziewczynka nie musi nic mówić, jej twarz oddaje praktycznie wszystko, co chce powiedzieć. A potem jeszcze scena wymiany dzieci, gdy Ronja i Birk wyznają, że się kochają i są sobie bratem i siostrą. Scena wyciska łzy z oczu, tak dobrze jest ukazana. Melodia wygrywana na lutni robi swoje, ale jeszcze ta rozpacz na twarzy Ronji... Tej silnej, odważnej i tak słodko zadziornej Ronji, zawsze umiejącej sobie ze wszystkim poradzić, a teraz będącej bezsilnej... To po prostu wzrusza każdego. I jeszcze ta chwila, gdy Lovis pyta Ronji czule: „Co cię łączy z tym chłopakiem?”, a załamana Ronja, która nie ufa już nawet ukochanej mamie, odpowiada: „Nie zrozumiesz tego” mówi więcej, niż gdybyśmy na jej miejsce wstawili długi monolog pełen wyjaśnień. I sprawia, że chce nam się płakać jeszcze mocniej. I do tego jeszcze następująca nieco później scena, gdy wszyscy śpią w zamku, nikt nic nie mówi, a Birk patrzy na zamek Ronji tęsknie, zaś w tle leci „PIEŚŃ WILKÓW”. Mało jest scen w bajkach czy w ogóle w filmach, który by łapały aż tak mocno za serce jedną prostą piosenką i mówiły tak wiele, praktycznie bez wypowiadania żadnych słów albo też bardzo niewielu.
Warto jeszcze wspomnieć o wzruszającej scenie, gdy Ronja i Birk uciekają wietrzydłu, a potem Ronja rzuca się Birkowi na szyję i czule go ściska, po czym patrzy mu z miłością w oczy i idzie z nim do domu, trzymając go za ręce. Scena ta mnie wzrusza niesamowicie, bo choć żadne z nich nie mówi tutaj słów „Kocham Cię”, to owe gesty mówią praktycznie wszystko o uczuciach bohaterów. Podobnie jest też ze sceną, w której Ronja i Birk uciekają wietrzydłom w rwącym nurcie rzeki, uczepieni pnia i przytuleni mocno do siebie, aby dać sobie nawzajem jakieś wsparcie moralne. Albo chwilę później, gdy z trudem umknęli tym strasznym stworom i padają zmęczeni na trawę, z trudem oddychając. Łapią się wówczas za ręce i potem, trzymając się za nie, powoli wracają do domu. Nie muszą nic wtedy mówić, abyśmy wiedzieli, że się kochają. Podobnie rzecz ma się w scenie, kiedy Birk nie chce iść z Ronją do domu, gdyż uważa, że nikt tam na niego nie czeka i woli zostać i zamarznąć przez zimę w grocie, ale Ronja mu oświadcza, że zostanie z nim i nawet uderza go ze złości w twarz, za to, iż ten mógł pomyśleć, jakoby ona mogła go zostawić tu samego. To otrzeźwia Birka i sprawia, że postanawia iść za swą przyjaciółką, a ta rzuca mu się na szyję i czule go obejmuje, prosząc przy tym, aby jej nie opuszczał, bo oboje siebie nawzajem potrzebują. W tym przeuroczym wyznaniu jest więcej miłości niż we wszystkich komediach romantycznych razem wziętych.
Do plusów serialu należy też i to, że zachowano w nim lekcje z książki Astrid Lindgren. Niekiedy lekcje z powieści zostają przez ekranizację zatracone, ale tutaj jest inaczej. Widz dowie się tutaj, jak głupie są wojny, zwłaszcza takie, w których już nikt nie pamięta, co je wywołało. Zobaczą też, iż pewne tradycje jak np. rodowa niechęć do kogoś muszą ustąpić czemuś nowemu, zbawiennemu w swojej prostocie np. wojna musi ustąpić miejsce pokojowi. A nienawiść rodowa miłości dwojga dzieci z obu rodzin. Zobaczy też, jak dobrze wychowują się dzieci w zgodzie z naturą, zobaczy także, jak dziecko uczone mądrych rzeczy od początku staje się nieraz bardziej dojrzałe od swoich rodziców. Może co prawda dziwić to, że rodzice pozwalali Ronji chodzić po lesie, gdzie jest cała masa stworów mogących ja zabić, że trochę za bardzo jej ufają pod tym względem, ale mimo to widząc efekty takiego wychowania, bardzo pozytywne zresztą, przestaniemy się ich czepiać. Niektórych może oburzać to, iż Ronja często mówi do ojca po imieniu i traktuje go bardziej jak przyjaciela niż rodzica, ale warto zwrócić uwagę na to, że zwykle robi to wtedy, gdy ten głupio się zachowuje i jest większym dzieciakiem niż ona. Wtedy Ronja ma podstawy, aby tak robić. Poza tym rodzice Ronji chcą być dla dziecka także i najlepszymi przyjaciółmi, co przynosi w te relacje bardzo pozytywne efekty i pozwala na szczere rozmowy, których brak, jak już wiemy lub urywanie tychże rozmów przedwcześnie nie jest niczym dobrym i nie prowadzi do dobrych relacji, a raczej nieporozumień i konfliktów, których powinniśmy raczej unikać. Przed tym ostrzega nas zarówno powieść, jak i anime.
Serial posiada także poważne sytuacje. Widzimy przecież na ekranie śmierć jednej z ważnych postaci, co pomaga się oswoić dzieciom z tematem śmierci. Co prawda mamy tu do czynienia ze śmiercią osoby starej, która już nasyciła się życiem, ale której odejście mimo to bardzo nas boli, bo przecież była to jedna z naszych ulubionych postaci. Jak zatem nie płakać w scenie jej śmierci, nawet jeśli to śmierć w wygodnym łóżku i w podeszłym wieku, śmierć zupełnie w takim wypadku naturalna, ze starości? Jak nie płakać, gdy widzi się rozpacz wszystkich postaci z tego powodu, a zwłaszcza rozpacz twardziela Mattisa? Jak nie przeżywać tego bólu razem z nim?
Serial oczywiście posiada także zabawne elementy. Najzabawniejsze są sceny złości Mattisa i to, jak Lovis obojętnie na to reagowała, wyraźnie już do tego całkiem przyzwyczajona? Albo kiedy Ronja początkowo nie lubi Birka, a ten gra jej na nerwach, będąc do niej nad wyraz uprzejmym i próbującym w ten sposób zdobyć jej sympatię, co ostatecznie mu się udało? Jak nie śmiać się, gdy widzi się, jak Ronja najpierw wyzywa Birka i nie chce go znać, a potem uratowana przez niego na śniegu płacze i tuli się do niego, wołając: „Nie odchodź ode mnie! Nigdy więcej nie odchodź!”. Kobieta zmienną jest, a jak widać Ronja była już wtedy małą kobietką i to całkowicie i serial, podobnie jak książka, wyraźnie nam to podkreśla xD
Czy zatem tak genialne dzieło ma swoje wady? A i owszem, ma kilka. Jednym z nich jest to, że czasami niektóre postacie za bardzo reagują emocjonalnie na jakieś sprawy. Przykładowo Mały Klippen, gdy odwiedza Ronję w jaskini, a ta go pyta, czy jej ojciec już się uspokoił i mówi o niej, dziwnie jęczy, poci się, aż w końcu krzyczy i wyznaje prawdę. Nieco przesadzona reakcja i takie coś ma miejsce kilka razy także z innymi postaciami. Bywa to irytujące. Podobnie jak i pewna pruderia u twórców anime. W oryginale i w filmowej wersji Ronja i Birk, gdy pływali razem w rzece, to zawsze kąpali się nago, co może gorszyć obrońców moralności, ale zawsze należy pamiętać, iż mamy tu do czynienia ze szwedzką kulturą, a ta jest nieco inna niż nasza i inaczej postrzega pewne sprawy. Anime jednak chyba nie chciało drażnić miłośników pruderii, dlatego dzieci nie pływają nago, tylko Ronja w koszuli, a Birk w bokserkach, choć możemy wątpić, aby wtedy taka część garderoby istniała. No, ale to tylko drobny szczegół. Takich błędów, potknięć i wpadek jest nieco więcej, lecz stanowią one jedynie jakiś tam drobny procent całej produkcji, która w całości po prostu zachwyca i potrafi zadziwić, zwłaszcza dzisiaj, gdy kreskówki komputerowe dominują w kulturze, a sukces świętują zwykle mało ciekawe kicze tworzone z dbałością nie o jakość, ale o ilość odcinków. Tutaj postanowiono na jakość i chwała za to twórcom.
Na koniec jeszcze warto wspomnieć o polskim dubbingu, a ten jest naprawdę bardzo dobrze dobrany. W jego skład wchodzą:

Olga Cybińska jako Ronja
Borys Wiciński jako Birk
Kamil Pruban jako Mattis
Magdalena Krylik jako Lovis
Wojciech Żołądkiewicz jako Borka
Anna Szymańczyk jako Undis
Agnieszka Fajhauer jako Narratorka
Magdalena Herman-Urbańska jako Wietrzydła
Mieczysław Morański jako Łysy Per
Wojciech Chorąży jako zbój Knotas
Karol Jankiewicz jako zbój Sturkas
Karol Osentowski jako zbój Mały Klippen
Krzysztof Plewako-Szczerbiński jako zbój Juan
Krzysztof Rogucki jako zbój Pelje
Jakub Szyperski jako zbój Tjorm
Adam Szyszkowski jako zbój Tjegge
Dariusz Toczek jako zbój Turre
Pola Piłat jako wykonująca piosenkę z czołówki

Czy zatem polecam to anime? Zdecydowanie tak. I to nie tylko tym, którzy znają i kochają książkę. Także i tym, którzy jej nie znają i dzięki anime mogą się dopiero z nią zapoznać. Chciałbym też dodać, że stworzyłem z fragmentów anime dwuczęściowy film pełnometrażowy, mający w całości cztery i pół godziny. Wiem, sporo, ale tylko w takim czasie zdołałem umieścić wszystkie najważniejsze fakty i wydarzenia z serialu. Jeśli zatem chcecie obejrzeć skróconą, ale ciekawą wersję serialu, taką na jeden seans, a nie na kilka, zapraszam do oglądania. Ale i też zapraszam do oglądania całego serialu, bo jest tego zdecydowanie wart. To produkcja pełna uroku obecnego głównie w dawnych produkcjach, którego obecne bajki rzadko zachowują. Produkcja ciepła, sympatyczna i zabawna, ale też i wzruszająca do łez. Poruszająca tematy poważne jak wojna czy śmierć bliskiej osoby, ale również i sytuacje zabawne i przyjemne, rozbawiające za każdym razem, gdy je widzimy na ekranie.
Dodam jeszcze, że recenzję tę przede wszystkim chcę dedykować mojej nieżyjącej już drogiej Asi, która tak jak i ja kochała opowieść o Ronji i Birku. A także i mojej przyjaciółce Ani, która jako pierwsza obejrzała ze mną zmontowaną przeze mnie pełnometrażową wersję serialu, doceniając jej piękno, a potem i sam serial. A pozostałych czytelników zapraszam do seansu, im szybciej go zaczniecie i zakochacie się w tym serialu, tym lepiej :)
A na sam koniec dodam, że dla fanów serialu wydano również oryginalną książkę „RONJA, CÓRKA ZBÓJNIKA” z ilustracjami, którymi są zdjęcia z serialu animowanego. Dla kogoś, kto kocha zarówno powieść i serial, prawdziwa gratka. Podobnie jak i audiobook czytany przez znakomitego Wojtka Malajkata, który także serdecznie polecam. Ale przede wszystkim polecam serial, który właśnie wam zrecenzowałem. Nie traćcie zatem czasu, wskakujcie ciuchy z dawnej epoki i ruszcie do lasu, a jeśli usłyszycie nagle dziki krzyk, nie bójcie się, to pewnie Ronja wita was swoim wiosennym okrzykiem, aby wskazać wam drogę do groty, którą zamieszkuje z Birkiem. Udajcie się więc tam, tylko uważajcie na wietrzydła i na żołdaków namiestnika. A po powrocie, opowiedzcie o swoich wrażeniach, bo na pewno będą one ciekawe, gdyż po przygodach z Ronją i Birkiem nie mogą być inne.

niedziela, 1 sierpnia 2021

Władca Pierścieni (1978)


Kto nie słyszał o słynnych dziełach J.R.R. Tolkiena, które uczyniły go jednym z najbardziej znanych, popularnych i uwielbianych pisarzy na całym świecie? Nie ma chyba człowieka, który usłyszałby nazwisko Tolkien i nie skojarzył go z jego powieściami fantasy, a także nie ma chyba też człowieka, który by tych dzieł nie znał, chociażby tylko pobieżnie. No, może i tacy są, ale należy im tylko współczuć, gdyż nie wiedzą, co tracą. Książki Tolkiena są jednym z najlepszych dzieł fantasy na całym świecie i w ogóle jednymi z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek w historii literatury powstały. Dlatego chyba nikogo nie zdziwi, że musiały się one prędzej czy później doczekać ekranizacji. I wiem już, o jakiej ekranizacji myślicie. O trylogii filmowej Petera Jacksona, a właściwie teraz o dwóch, czyli „WŁADCA PIERŚCIENI” oraz „HOBBIT”, z czego pierwsza jest chwalona mimo wad, a druga krytykowana mimo kilku zalet, które jednak nie przebijają problemów, jakie one ma, a ma ich sporo. Ale nie jest to czas, aby to roztrząsać. Dzisiaj bowiem opowiemy sobie o filmie, który część może znać, a część nie, a który jednak, mimo jego wad, warto zdecydowanie poznać, ponieważ jest to naprawdę dobra produkcja i zarazem pierwsza ekranizacja najsłynniejszego dzieła Tolkiena w ogóle. Mowa oczywiście tu o animowanym „WŁADCY PIERŚCIENI”, który miał być hitem na skalę światową, a wciąż pozostaje w cieniu swego młodszego rodzeństwa, czyli filmowych trylogii Petera Jacksona. Warto więc się dowiedzieć, dlaczego pozostał w cieniu i czemu jest tak mało znany, a czemu, mimo jego wyraźnych słabostek, wciąż wielu ludzi, w tym i ja, lubi go i ceni.
Sam Tolkien podobno uważał, że jego dzieła są nie do sfilmowania, że ponoć żadna produkcja nie jest w stanie pełni oddać klimatu jego książek i nawet nie powinna próbować tego zrobić. Niektórzy sobie żartowali, że podobno rzucił on klątwę na każdego, kto zechce zekranizować jego książki. Coś może w tym być, gdyż żadna adaptacja jego prozy nie była pozbawiona wad i to raczej licznych, a te pierwsze nie były nawet hitami i dość szybko je zapomniano. W niektórych przypadkach słusznie, w innych natomiast już nie.
Pierwszą adaptacją prozy Tolkiena był animowany „HOBBIT” z 1977 roku. Powiedzmy sobie szczerze, nie jest to film wybitny. Wręcz przeciwnie, jest dość topornie narysowany, animacja pozostawia wiele do życzenia. Jedne postacie są za grube i mają bulwiaste nosy, inne za chude i haczykowate nosy, a dodatkowo jeszcze ten straszny Gollum o zielonej skórze, wyglądający jak utopiec. Szczerze? Jestem dość zawiedziony tego typu produkcją, zwłaszcza, że ta sama wytwórnia, co stworzyła „HOBBITA” wyprodukowała też uwielbianego przeze mnie i kilka znanych mi osób „OSTATNIEGO JEDNOROŻCA”, choć w jej przypadku twórcom pomogli Japończycy, co mocno przedłożyło się na jakość tego dzieła i jego sukces. Tutaj ich zabrakło, dlatego mamy takie perełki jak Gollum utopiec o zielonej skórze, pokracznego króla elfów czy smoka Smauga z lwią grzywą wokół głowy. Chociaż i tak to lepsze i bardziej w duchu Tolkiena niż banda przystojnych facetów z lekkim zarostem udająca krasnoludy, jakie widzieliśmy w trylogii „HOBBIT”. No dobra, większość z nich ma brody i wygląda jak krasnoludy, ale Thorin, jego siostrzeńcy i jeszcze kilku ma zaledwie lekki zarost i to mają być krasnoludy? Już krasnoludki z bajki Disneya o królewnie Śnieżce bardziej przypominają stworki z uniwersum Tolkiena. Dlatego plus dla twórców bajki, że przynajmniej ich krasnale to krasnale, a nie ciacha, za którymi mają wzdychać babki. Ale to niestety jeden tylko plus tej bajki: oddanie ducha i klimatu książki. To za mało, aby stworzyć dzieło wiekopomne. Takie zaś postanowił stworzyć Ralph Bakshi, reżyser o chyba naprawdę wielkiej ambicji, który postanowił sobie jeszcze w młodym wieku, że będzie albo artystą, albo żebrakiem, albo jednym i drugim. Los jednak mu sprzyjał i został tym pierwszym i z czasem założył własną wytwórnię i stworzył kilka dość poważnych animacji w przedziale wiekowym 18+. Serio, jego animacje lepiej nie puszczać dzieciom. Postanowił on też zmierzyć się z dziełem Tolkiena.
I tu zaczyna się poważny problem tego filmu. Otóż nakręcono go w pewnej dość często stosowanej technice rotoskopu. Na czym to polega? Ano kręci się film z aktorami, a potem maszyna rzuca obraz na papier i rysownik odrysowuje to, co widzi i dodaje kolory. Metoda jest czasochłonna, dlatego zwykle stosowano ją tylko do co trudniejszych scen, jak robiła np. wytwórnia Disneya przy kręceniu chociażby scen tańca ze „ŚPIĄCEJ KRÓLEWNY”. Tutaj film w całości tak powstał i z tego powodu rodzą się różne problemy. Przykładowo widzimy, że krasnolud Gimli w kilku scenach jest niższy, jak na krasnoluda przystało od swych towarzyszy, a innym razem równie wysoki, jak oni, co mogło skutkować tym, że grający go aktor był dość wysoki. Innym razem stopy hobbitów pasują do tych z opisów Tolkiena, innym razem są nazbyt ludzkie. Dodatkowo też łuk Legolasa jest raz zakrzywiony na końcach, innym razem prosty. Najwięcej jednak jaj wynika wtedy, gdy widzimy bohaterów walczących z orkami, którzy chwilami wyraźnie są tak narysowani jak ludzie przebrani w kiepskie stroje i maski. Ale o wyglądzie postaci jeszcze sobie powiemy. Tak czy siak, reżyser kręcił właściwie bez żadnej poważnej dokładności. Po prostu aktorzy w strojach robili swoje raz dwa i nikogo nie obchodziło, czy w kadr wejdzie statysta, samolot czy też może druty telegraficzne. Po prostu kręcono i już, to i tak wszystko szło do animowanej obróbki.
Animatorzy nie napracowali się nad tłem - właściwie żadna scenografia (może poza Shire przypominającym nieco wioskę Smurfów) nie zapada w pamięć. Ani Rivendell, ani Moria, ani Lorien. Nie widać staranności w ich ukazaniu. Do wrażenia niedbałości przyczynia się również technika rotoscopingu przy generowaniu animacji. Nie widać jakiejś szerszej koncepcji w wykorzystywaniu tej techniki. Te same postacie np. drużyna Pierścienia mogą być w jednej scenie pokazywane „trójwymiarowo” (rotoscoping), a większości innych są „płaskie”, ukazane w klasycznej animacji. Zdarzają się też sceny, w których część postaci jest zagrana przez aktorów, a część (np. hobbici) jest tylko narysowana. To wszystko nie daje dobrego efektu, sprawiając wrażenie przypadkowości. Również fabuła nie jest doskonale ukazana, jakby wymagała tego taka powieść. Ale z jakiego powodu, o tym zaraz się dowiemy. Na razie opowiedzmy o niej, tak dla pewności, jakby ktoś miał wątpliwości lub nie wiedział, o czym jest ten film.
Film rozpoczyna się od ukazania nam historii powstania Pierścieni Władzy: trzy dla królów elfów, siedem dla władców krasnoludów i dziewięć dla władców ludzi. Gdy powstały, okrutny władca ciemności Sauron wykuł sobie po cichu Pierścień Jedyny, aby z jego pomocą podporządkować sobie inne ludy Śródziemia i kontrolować inne pierścienie. Ostatni sojusz ludzi i elfów pokonał go jednak w bitwie, a młody książę Isildur, którego ojciec Elendil zginął, odciął Pierścień z dłoni Saurona w czasie walki. Nie zniszczył go jednak, tylko zabrał dla siebie na własność. Sauron stracił cielesną powłokę, ale przeżył i ukrywał się, jego armia rosła w siłę, orkowie i inne złe plemiona rozmnożyły się, a pewnego dnia Isildur został nad rzeką zamordowany przez orków. Pierścień wpadł do rzeki i na dwa i pół tysiąca lat świat o nim zapomniał. Do czasu, aż wyłowili go dwaj przyjaciele z rasy podobnej do hobbitów: Smeagol i Deagol. Ten pierwszy chciał zabrać łup dla siebie, podając za powód, że należy mu się on jako prezent na urodziny. Deagol odmówił prezentu, bo sam chciał zachować Pierścień, więc przyjaciel udusił go i zabrał Pierścień dla siebie, odkrywając przy tym, że ten, kto go nałoży na palec, staje się niewidzialny. Pierścień miał złą moc przelaną przez Saurona i dlatego dał Smeagolowi nienaturalnie długie życie i zachęcał go do czynienia zła, aż rodacy go wygnali i przezwali Gollumem. Od tego czasu stwór ten ukrywał się przez 500 lat w Górach Mglistych, aż Pierścień podstępnie zsunął mu się z palca, gdyż posiadał coś na kształt własnej świadomości. Chciał teraz uciec od Golluma, ale los pokrzyżował mu plany, ponieważ Pierścień znalazł Bilbo Baggins, hobbit podróżujący po świecie wraz z grupą krasnoludów.
Sześćdziesiąt lat później, Bilbo w swoim rodzinnym kraju Shire obchodzi już 111 urodziny, podczas których żegna się z bliskimi i dosłownie znika, zakładając na palec Pierścień i wracając po cichu do domu, gdzie pakuje rzeczy i chce odejść w świat. Czarodziej Gandalf Szary, który wie dobrze o Pierścieniu, ale nie wie jeszcze, że to Pierścień Jedyny, upomina go za ten czyn i żąda, aby Bilbo zgodnie z postanowieniem oddał Pierścień Frodowi, swemu siostrzeńcowi, któremu zapisał cały majątek. Bilbo początkowo odmawia, ale w końcu się zgadza pod wpływem gróźb czarodzieja i odchodzi, uwalniając się wreszcie od wpływów Pierścienia, który teraz trafia w ręce Frodo. Czarodziej znika, mija siedemnaście lat, aż ponownie w Shire zjawia się Gandalf, który już wie, że pierścień Froda to ten Pierścień Jedyny. Wyjawia mu, że trzeba go zniszczyć i nie pozwolić na to, aby trafił on w ręce Saurona. Frodo chce go dać czarodziejowi, ale ten odmawia, gdyż boi się, że skuszony jego potęgą chciałby go użyć do czynienia dobra i obalenia Saurona, co zapewne by mu się udało, ale za cenę zamiany w bestię jeszcze gorszą niż sam Sauron. Dlatego prosi, aby to Frodo zaniósł Pierścień do Rivendell, krainy elfów, gdzie będzie bezpieczny przez jakiś czas. Sam obiecuje czekać na hobbita w miasteczku Bree, bo na razie musi jechać za swoimi sprawami. Rozmowę tę podsłuchuje ogrodnik Froda i jego wierny przyjaciel, Sam Gamgee, którego mag przyłapuje na tym i zmusza do tego, aby za karę towarzyszył Frodowi w podróży. Sam zgadza się, bo chce zobaczyć elfy. Obaj przyjaciele ruszają więc w drogę. Dołączają do nich dwaj inni hobbici: Pippin i Merry, którzy jednak nie wiedzą nic o Pierścieniu, a przynajmniej tak się wydaje. Po drodze natykają się na jednego z Nazguli, Upiorów Pierścienia, którzy niegdyś byli ludzkimi królami, którzy dostali od Saurona dziewięć magicznych Pierścieni i z ich powodu stali się z czasem jego wiernymi sługami. Nazgul, zwany też Czarnym Jeźdźcem, nie łapie jednak hobbitów, bo ci w porę się przed nim ukrywają pod korzeniami wielkiego drzewa. Po odjeździe potwora, Pippin i Merry wyjawiają Frodowi, że wiedzą o Pierścieniu, ponieważ Merry kiedyś widział Bilba używającego tego artefaktu i skojarzył ze sobą fakty, które poznał później, a Sam był szpiegiem ich obu i dowiedział się tego i owego. Frodo jest oburzony, ale przyjaciele uspokajają go, że chcą mu pomóc i przy okazji przypominają, że sam sobie nie poradzi. Pogodzeni docierają do miasteczka Bree, gdzie Frodo, zgodnie z radą Gandalfa, przedstawia się jako pan Underhill i potem daje popis talentów wokalnych, śpiewając piosenkę o człowieku z księżyca. Niestety, podczas występu spada ze stołu, na którym tańczył i Pierścień wpada mu na palec i na chwilę znika z oczu wszystkich zebranych, co ich bardzo przeraża. Dodatkowo Merry widzi w miasteczku kilka Nazguli i zostaje przez nie ogłuszony, na szczęście znajdują go i ratują ludzie oberżysty Buttermana. Sam oberżysta wie, że hobbici to przyjaciele Gandalfa i chce im pomóc, ale niewiele może zrobić. Pomoc ofiarowuje jednak tajemniczy Strażnik z Północy, człowiek zwany Obieżyświatem, który tak naprawdę nazywa się Aragorn i jak się okazuje, jest on potomkiem Isildura, więc zniszczenie Pierścienia traktuje jak swego rodzaju swoje przeznaczenie. Jak się okazuje, Aragorn na polecenie Gandalfa czekał tu na hobbitów, aby im pomóc, gdyby mag się nie zjawił. Teraz nadszedł więc czas, aby im pomóc. Oczywiście hobbici niezbyt mu ufają, ale nie mają wyboru i w końcu obdarzają go zaufaniem, zwłaszcza po tym, jak w nocy Nazgule próbują ich zabić i tylko dzięki czujności Obieżyświata stwory pocięły mieczami opuszczone i wypchane poduszkami łóżka hobbitów, które spały w zupełnie innym pomieszczeniu, oczywiście pod czujnym okiem Aragorna.
Następnego dnia bohaterowie ruszają w drogę, przechodzą przez bagna, a potem trafiają na Wichrowy Czub, ruiny starej twierdzy. Tam ponownie atakują ich Nazgule i podczas walki Frodo zakłada Pierścień na palec, aby im uciec. Niestety, w ten sposób staje się jeszcze lepiej dla nich widoczny i do tego stwory już wiedzą, który z nich ma Pierścień, więc Wódz Nazguli rani go zatrutym nożem w bark. Aragorn ratuje sytuację, ale Frodo musi szybko dotrzeć do Rivendell, aby tam zostać uleczonym przez władcę tej krainy, mądrego Elronda. Po drodze dołącza do nich wysłannik Elronda, elf Legolas, który szuka ich od jakiegoś czasu. Miłą przejażdżkę w jego towarzystwie utrudnia fakt, że ponownie atakują ich Nazgule. Frodo zostaje posadzony na konia Legolasa i ucieka, aż dociera do granic Rivendell, Nazgule jednak nie odpuszczają. Ponieważ hobbit jest ranny ich nożem, ich moc na niego jeszcze bardziej działa, dlatego stwory próbują go hipnotyzować, aby poddał się ich woli. Frodo opiera się i próbuje grozić im mieczem, ale zostaje znokautowany mocą Wodza Nazguli, a chwilę potem zjawia się pomoc: rzeka będąca granicą Rivendell nagle wysycha, po czym zamienia się w wielkie białe konie z piany wodnej i atakuje Nazgule, przez co te toną w wodzie, a przynajmniej tak się wydaje. Frodo jest więc bezpieczny.
Hobbit budzi się już zdrowy u Elronda, a obok jego łóżka siedzi Gandalf. Mówi on Frodo, że nie mógł przybyć do Bree, bo uwięził go inny czarodziej, jego dawny mentor i ex-przyjaciel, Saruman Biały, który uważa walkę z Sauronem za niedorzeczną i chce się do niego przyłączyć. Zaproponował też współpracę Gandalfowi, a gdy ten odmówił, uwięził go w swej wieży i próbował wyciągnąć informacje o Pierścieniu. Gandalf jednak uciekł z pomocą Gwahira, króla orłów, swego przyjaciela. I to on wyczarował te białe konie z wody i zmusił rzekę, by zaatakowała Nazgule. Wyjawia jednak, że Upiory przeżyły, straciły tylko swoje wierzchowce i na pewno wrócą po nowe do Mordoru, siedziby Saurona. Póki co jednak, mają od nich spokój. Gandalf zabiera Froda na naradę u Elroda, który u siebie zebrał przedstawicieli wszystkich wolnych ludów Śródziemia i chce się naradzić na temat dalszych losów Pierścienia. Na naradzie jest też obecny Bilbo, który teraz mieszka w Rivendell. Są tam też Legolas, Gandalf, Aragorn, a także krasnolud Gimli, rycerz Boromir i kilka innych osób. Boromir szczególnie jest zachwycony Pierścieniem i uważa, że trzeba go wykorzystać do zniszczenia Saurona. Elrond wyjawia jednak, co potwierdza Gandalf, że ten, kto używa tego Pierścienia, staje się taki sam, jak Sauron, a do tego Pierścień słucha tylko swego pana i nie da się go wykorzystać do jego zniszczenia, a jeśli nawet, to za cenę stania się kolejnym władcą ciemności. Jedyne, co można zrobić, to wedrzeć się do Mordoru, do miejsca zwanego Orodruiną lub Górą Przeznaczenia. Tam Pierścień został stworzony i tam tylko można go zniszczyć. Bilbo oferuje się zanieść tam Pierścień, ale Gandalf uważa, że nie jest on dość silny i młody, aby tego dokonać. Frodo więc oferuje swoje usługi i Elrond wyraża na to zgodę. Sam, który cały czas podsłuchiwał pod drzwiami, ujawnia się i oświadcza, że pójdzie z nim, na co Elrond też wyraża zgodę. Potem zostaje ustalony skład drużyny. Oprócz Froda i Sama zostają do niej przydzieleni Gandalf, Aragorn, Boromir, Legolas i Gimli, a także Pippin i Merry. Cała grupa rusza w drogę do Mordoru.
Pierwszy etap wyprawy nie jest prosty, na szczycie Gór Mglistych dopada ich wielka śnieżyca, przez którą nie da się przejść. W końcu Gandalf proponuje, aby iść przez kopalnie Morii, dawne i obecnie opuszczone królestwo krasnoludów. Aragorn oponuje, bo źle wspomina to miejsce, Gimli uważa to za najlepsze dla nich wyjście z sytuacji, Boromir pyta o zdanie Froda, czyli Powiernika Pierścienia, który zgadza się iść do Morii, skoro Gandalf tak proponuje. Udają się więc tam, ale nie mogą wejść do środka, bo na drzwiach jest napis: „Powiedz, przyjacielu i wejdź”. Próbują więc odgadnąć hasło, aż w końcu Gandalf odkrywa, że jest nim słowo „Przyjaciel” w języku elfów i drzwi się otwierają. Chwilę później atakuje ich wielki potwór wyglądający jak ośmiornica, Czatownik z Jeziora. Atakuje on Froda, ale przyjaciele ratują go i ukrywają się w głębinach Morii, do której stwór zawala wejście. Chcąc, nie chcąc, muszą więc tam iść i tak robią. Wędrują kilka dni, aż trafiają na grób Balina, dawnego władcy Morii i krewnego Gimlego, który opłakuje jego śmierć. Chwilę później zjawia się żerujący tu oddział orków i atakuje on naszych bohaterów. Drużyna broni się dzielnie, Frodo zostaje zaś uderzony włócznią w pierś, ale wychodzi z tego cało, gdyż ma na sobie specjalną kolczugę, którą przed wyjazdem dał mu Bilbo w prezencie, podobnie jak i elficki miecz (obie te rzeczy Bilbo zdobył w czasie wyprawy po skarb, co jest tematem „HOBBITA”). Drużyna ucieka, ale na swojej drodze spotyka również groźnego demona ognia Balroga. Gandalf staje z nim do walki i zawala pod nim most, jednak stwór pociąga go za sobą i mag spada z nim w otchłań. Drużyna załamana tą stratą, rusza dalej bez niego i trafia do Lothlorien, krainy elfów rządzonej przez mądrą Galadrielę i jej męża Celeborna. Tam przekazują im wieść o śmierci Gandalfa, którego wszyscy opłakują. Drużyna odpoczywa i nabiera sił, zaś Frodo i Sam widzą swoją przyszłość w magicznym zwierciadle Galadrieli. Nie jest ona pomyślna, ale królowa elfów im tłumaczy, że to wizja tego, co się stanie, jeśli zawrócą i zrezygnują ze swojej misji. Frodo jest gotów oddać jej Pierścień, a elfka, choć kuszona jego mocą, przełamuje pokusę i prosi hobbita, aby dokończył swoją misję, gdyż to jemu powierzono to zadanie.
Drużyna rusza dalej, ale jest śledzona przez Golluma, a dodatkowo w pobliżu kręcą się orkowie Sarumana, który ma niedaleko swoją siedzibę. Zastanawiają się, gdzie mają ruszyć dokładniej, w jakim kierunku i Frodo prosi Aragorna, który jest teraz liderem drużyny, aby dał czas do namysłu. Odchodzi kawałek w las i postanawia odejść z drużyny i samemu zanieść Pierścień do Mordoru, aby nie narażać swoich druhów na niebezpieczeństwo. Przychodzi do niego Boromir i rozmawia z nim na temat tego, co robić i proponuje, aby udali się do Gondoru, jego ojczyzny i spróbowali ją uratować, a wręcz proponuje hobbitowi, żeby ten użyczył mu mocy Pierścienia. Frodo widzi, że przyjaciel jest opętany mocą artefaktu i nie zgadza się. Boromir próbuje mu odebrać Pierścień siłą, ale Frodo zakłada go na palec i staje się niewidzialny. Boromir wtedy odzyskuje zmysły i wraca do reszty, gdzie mówi, co się stało. Drużyna rozdziela się, aby szukać Froda, co ten wykorzystuje do tego, aby wymknąć się w najbliższym kierunku do Mordoru. Przyłapuje go na tym Sam i zmusza do tego, aby pójść z nim. Frodo niechętnie się na to zgadza i obaj idą w kierunku krainy sił zła. Powoli tam zmierzają, ale odkrywają, że idzie za nimi cały czas Gollum. Zaczajają się na niego i łapią go, zmuszając do współpracy. Gollum już był kiedyś w Mordorze i może wskazać im drogę, więc robi to, ale po cichu marzy o odzyskaniu Pierścienia, który ciągle go kusi swoją mocą. Mimo to, ostrzega on hobbitów przed latającym na wielkim jaszczurze Nazgulem, który patroluje okolice. Potem zmierzają powoli w kierunku najbezpieczniejszego z możliwych wejścia do Mordoru. Hobbici nie wiedzą jednak, że Gollum chce ich zdradzić i prowadzi ich na spotkanie z tajemniczą istotą, o której jednak nie wiemy nic, poza tym, że jest mięsożerna i może zabić hobbitów, a Pierścień zostawić jemu. Frodo zaś spodziewa się, że okupi swoją misję życiem i jasno daje to Samowi do zrozumienia, mówiąc, iż nie wierzy w to, że obaj wrócą z tej misji żywi, ale nie jest to ważne, skoro za cenę swego życia ocalą świat.
Tymczasem Pippin i Merry wpadają w łapy orków Sarumana Białego. Ci zaś poszukiwali ich, bo wiedzieli, że któryś z hobbitów w drużynie ma Pierścień i chcą go zanieść swemu panu. Boromir broni przyjaciół, ale zostaje śmiertelnie trafiony zbyt dużą liczbą strzał wrogów i umiera, przed śmiercią wyjawiają wszystko Aragornowi, Legolasowi i Gimlemu, którzy za późno do niego dotarli. Trzej przyjaciele chowają godnie Boromira (puszczają jego ciało w łodzi z bronią jego i zabitych wrogów), po czym ruszają w pościg za wrogiem. Pippin zostawia na ziemi swoją spinkę w czasie postoju, aby przyjaciele wiedzieli, że on i Merry jeszcze żyją. Tymczasem na orków napada oddział ludzi z krainy Rohan, na której teren właśnie weszli. Na czele tych ludzi stoi siostrzeniec króla, Eomer. Za jego sprawą oddział orków zostaje wybity, a Pippin i Merry uciekają do lasu Fangorn, gdzie poznają pastucha lasu, enta o imieniu Drzewiec, który oferuje im swoją pomoc.
W tym samym czasie Aragorn, Legolas i Gimli też docierają do lasu Fangorn i spotykają tam czarodzieja w białym stroju. Sądzą, że to Saruman i atakują go, ale okazuje się, że jest to Gandalf, który żyje i ma się dobrze. Wychodzi na jaw, że Gandalf zabił Balroga, ale przypłacił to życiem, mimo to powrócił do niego jeszcze silniejszy, gdyż z woli bogów ma dokończyć zadanie zniszczenia zła na tym świecie. Uspokaja on przyjaciół, że Pippin i Merry mają się dobrze, po czym zabiera ich do siedziby króla Rohanu, Theodena, który niestety jest pod wpływem czarów Sarumana i jego szpiega, swego doradcy Grimy zwanego Smoczym Językiem. To przez intrygi Grimy wierny Eomer i jego oddział niedawno zostali wygnani. To z jego powodu orkowie Sarumana plądrują kraj i król nic z tym nie robi. Gandalf i jego przyjaciele docierają do siedziby króla, ten jednak jest tak opętany przez Grimę i czary Sarumana, że nie daje wiary jego słowom, do tego, jak się okazuje, zamienił się w bezwolnego starca. Gandalf jednak atakuje Grimę swoimi czarami i zmusza go do przyznania się do bycia szpiegiem. Theoden odzyskuje siłę woli i jasny umysł i z obrzydzeniem wypędza Grimę, po czym przedstawia naszym bohaterom swoją siostrzenicę, Eowinę, siostrę Eomera. Wie dobrze, że jeśli Saruman zaatakuje, a to więcej niż pewne, lepiej jest, aby zrobił to wtedy, gdy będą ukryci w twierdzy Helmowy Jar. Theoden i jego wierni ludzi tam też się udają, a z nimi Aragorn, Legolas i Gimli. Gandalf zaś jedzie sprowadzić nań odsiecz. Wkrótce następuje oblężenie. Orkowie Sarumana atakują twierdzę, ta broni się dzielnie i wydaje się, że się obroni, ale Saruman wystrzeliwuje wielkie zaklęcia, które rozwalają część murów obronnych i ułatwiają orkom wejście do twierdzy. Obrońcy zamykają się w stołpie, który wciąż szturmują wrogowie. W końcu, gdy odzyskują część siły, wyjeżdżają na koniach i szarżą pokonują część orków, ale tych jest wciąż więcej. Gdy już wydaje się, że nic im nie pomoże, z pomocą przybywa Gandalf z Eomerem i jego ludźmi, którzy biorą wroga w kleszcze i skutecznie pokonują armię Sarumana. Zło chwilowo zostało pokonane, po czym... następuje zakończenie filmu.
Teraz właśnie doszliśmy do największej wady tej produkcji. Opisuje on tylko i wyłącznie połowę książki i to jeszcze mocno okrojoną. Nie ma więc tu miejsca na lepsze poznanie postaci, to znaczy niektóre dobrze poznajemy, jak Froda, Sama, Gandalfa czy Aragorna, inne z kolei, jak Legolas i Gimli, a zwłaszcza Pippin i Merry nie są tak wyróżniający się, jak być powinni. Inne zaś ważne dla całej fabuły postacie, jak Eomer czy Eowina, nawet nic nie mówią przez cały film. Inne zaś, jak Saruman czy Grima, mają mało czasu ekranowego, aby w pełni docenić ich potencjał. Można powiedzieć, że akcja pędzi na łeb na szyję, aby tylko w jak największym skrócie pokazać wszystko do połowy książki. Nie ma tu więc Toma Bombadila i przygody z nim w lesie Bucklandzie, nie ma też spotkania z Billem Fernym, który sprzedał hobbitów Nazgulom w Bree, nie ma Arweny, nie ma też Bagginsów z Sackville ani wielu innych postaci, które w książce miały swoją rolę, a tutaj nawet nie ma o nich wzmianki. Z kolei Glorfindel, który pomaga naszym bohaterom dotrzeć do Rivendell został zastąpiony przez Legolasa, aby jego postać miała więcej czasu ekranowego, choć to akurat dobry pomysł, bo przecież i tak ten cały Glorfindel nie odgrywał w sprawie z Pierścieniem zbyt ważnej roli. Nie ma też spotkania Aragorna, Legolasa i Gimlego z Eomerem i jego ludźmi tuż po bitwie z orkami, podczas której Pippin i Merry uciekli do lasu, nie ma sceny, jak Gandalf prezentuje drużynie swego konia Cienistogrzywego (w filmie po wyjściu z lasu Fangorn po prostu go ma i już). Nie ma też wielu scen, które by lepiej nam wszystko wyjaśniły. Film miał mieć nieco ponad dwie godziny i tyle. Drugi film miał dokończyć dzieła. Czemu więc nie powstał? Zabrakło kasy, takie czasy, jak śpiewał kiedyś jeden z kabaretów. Dodatkowo film nie spodobał się publiczności. Dzieci nie chodziły do kina na dość brutalny i groźny film animowany, z kolei zaś dorośli fani nie byli za bardzo zainteresowani filmem animowanym, woleli by już produkcję aktorską. Również upchnięcie na siłę w dwugodzinnym filmie połowy książki z pominięciem kilku ważnych scen nie pomogło produkcji.
Nie pomaga również sposób ukazania kilku postaci. Hobbici w większości to wyglądają jak dzieci, zwłaszcza Pippin i Merry, którzy dodatkowo są narysowani w taki sposób, że są do siebie niesamowicie podobni i chwilami trudno ich od siebie odróżnić. Gandalf jest stereotypowym wysokim magiem z długą, siwą brodą i szpiczastym kapeluszem oraz chodzącym o lasce i to chwilami z trudem, choć to pasuje do jego opisu z książki, ale niekiedy wygląda, jakby bez laski nie mógł się poruszać, a innym razem śmiga bez niej swobodnie i nawet wrogów ciacha. Chyba, że to działa jak z Mistrzem Yodą, co chodzi o lasce, a mimo to nagle bez trudu naparza się na miecze z Dooku czy Sidiousem, wtedy w porządku. No, ale co z resztą wyglądu postaci? Sam oberwał najmocniej, gdyż wygląda jako dorosły człowiek karzeł i to nieco upośledzony umysłowo, a w każdym razie w kilku scenach tak się wydaje. No, ale najlepsze dopiero przed nami: Aragorn wygląda tu jak Indianin, Boromir ma wygląd Wikinga i obaj wyraźnie zapomnieli nałożyć spodnie. Z kolei zaś Elrond przypomina wyglądem Rzymianina. Nie wpływa to pozytywnie na odbiór filmu. Choć wygląd postaci bywa niekiedy strasznie dobry. Choćby sam Sauron, którego widzimy tylko na początku jako cień na czerwonej tkaninie, na którym się toczy cały prolog. Ma hełm z rogami i w ogóle wygląda groźnie, a tę grozę potęguje fakt, że nie widzimy szczegółów jego postaci. Świetnie też tutaj wypadły Nazgule, którzy na koniach prezentują się jak jednocześnie Wikingowie i Jeźdźcy Apokalipsy. Dodatkowo fakt, że podczas chodzenia po ziemi poruszają się jak powykręcane kaleki, co nawiasem mówiąc ma odnotowanie w powieści, też nie wpływa uspokajająco na nas, kiedy widzimy ich w akcji. Czasami tylko może tak za mocno jęczą i syczą, ale cóż... I tak wypadają dobrze.
Dziwi mnie natomiast wygląd Sarumana. Niby mówią, że to Saruman Biały, a cały czas nosi czerwoną szatę. Wiemy co prawda z książki, iż Saruman ogłosił się Sarumanem Wielu Barw i miał pod białym płaszczem strój w kolorach wszystkich, jakich się tylko da, ale mimo to prawie cały czas chodził w bieli i film jakoś tego nie umiał odnotować. Poza tym nikt nie przebije Christophera Lee w jednej ze swoich życiowych ról w obu trylogiach Petera Jacksona. No i jeszcze dodajmy to, że w większości scen w oryginalnym dubbingu do filmu Saruman, aby go jakoś odróżnić od Saurona, nazywany jest Aruman. Na szczęście nie we wszystkich scenach i w polskim dubbingu konsekwentnie nazywają go Sarumanem. Tyle dobrego, że nasi umieli poprawić to, co oryginał schrzanił.
Jeśli chodzi o przedstawienie postaci, kilka z nich wypada świetnie i to nawet dużo lepiej niż w trylogii Jacksona. Przede wszystkim dotyczy to Frodo, który w książce miał pięćdziesiąt lat, gdy ruszał w podróż, podobnie zresztą jak Bilbo, gdy ruszał w swoją. Zatem jest on dojrzałym facetem, który co prawda nie zna jak dotąd świata poza Shire, ale umie sobie nawet nieźle radzić. W filmie Jacksona z kolei zrobili z niego młodzika pchającego się bezmyślnie na wyprawę, o której nie ma zielonego pojęcia i który przez Pierścień często zachowuje się nie tyle podle wobec Sama, co raczej żałośnie, niczym rozkapryszona diwa i sprawia, że choć wiemy, iż to Pierścień tak na niego działa, to jednak nie za bardzo umiemy go lubić. W filmie animowanym z kolei Frodo zachowuje się jak Frodo z książki, w scenie ataku Nazguli próbuje walczyć, gdy ucieka z Pierścieniem na koniu Legolasa grozi przeciwników i nie chce im się poddać. W filmie aktorskim zaś Frodo łatwo ulega Nazgulom i puszcza miecz, gdy ci go atakują i ranią nożem, a potem jest praktycznie na wpół przytomny, gdy ucieka przed Nazgulami na koniu elfickim i nie robi tego sam, tylko musi go ratować Arwena, ukochana Aragorna. Dość kiepsko, panie Baggins. Dlatego miło zobaczyć w animowanej wersji nieco lepszą i bardziej zaradną wersję Froda.
No, a co z resztą postaci? Gandalf jest super i nie ma się czego uczepić. No, może tylko tego, że czasami za bardzo krzyczy na wszystkich, a już zwłaszcza na Pippina. Galadriela wydaje się być sympatyczna i nie budzi najmniejszej nawet grozy, co robiła już chwilami w filmie, dzięki czemu mogliśmy zrozumieć, czemu krążyły o niej złe legendy i Drużyna częściowo się jej obawiała. Tutaj te obawy już mogą dziwić, bo jest urocza i słodka i czego od niej chcecie? Również to, jak jest kuszona przez Pierścień nie wypadło najlepiej: po prostu śmieje się i tańczy, jakby była na haju i opowiada, jak widzi swoją przyszłość z Pierścieniem, po czym nagle dodaje, że przetrzymała próbę i uspokaja się. W filmie nieco zbyt efektownie już pokazali jej kuszenie przez Pierścień, ale przynajmniej widać, jak groźna by się stała, gdyby przyjęła propozycję Froda i w kilku początkowych scenach na serio może przerazić lub przynajmniej wzbudzić niepokój, dopiero potem odkrywamy, że to osoba godna zaufania. Za to Aragorn, choć wyglądający jak Indianin, nieco lepiej charakterem wypada niż w filmie, gdzie to przede wszystkim waleczny i dobry zawadiaka, który z czasem zostaje królem Gondoru, z kolei w bajce ma w sobie coś nie tylko z wojownika, ale i zdolnego dyplomaty, który umie działać nie tylko mieczem, ale i głową, kiedy trzeba, także znowu punkt dla Bakshiego.
Orkowie wypadają tu chyba najsłabiej. Widać chwilami, że są to ludzie w dość dziwnych maskach z kłami wampirów, odstającymi uszami i białymi, jakże strasznymi punkcikami zamiast oczu. Straszne dla dzieci, dla dorosłych raczej takie dość kiepskie. A najgorzej moim zdaniem wypada Balrog, który wygląda jak skrzyżowanie nietoperza z lwem i chwilami przypomina mi mantikory z „MY LITTLE PONY” niż demona ciemnego ognia i służalca złych mocy. Do tego nie wiem, dlaczego raz lata, a innym razem, gdy Gandalf odrywa mu podłoże pod nogami, spada w dół i zapomniał, że ma skrzydła? Choć z kolei upadek Gandalfa już lepiej wypada niż w filmie, gdzie Drużyna nie próbuje nawet maga ratować, tylko stoją biernie i patrzą, co się dzieje, a ten jeszcze chwilę się trzyma i potem spada. W bajce po prostu Balrog pociąga maga za sobą i ten spada od razu, zaś Aragorn próbuje go złapać, co mu się nie udaje. Już dużo lepiej. Najsłabiej jednak, jeśli chodzi o wydarzenia, wypada bitwa o Helmowy Jar, która nie wygląda zbyt epicko ani nie trzyma zbyt mocno w napięciu. Dodatkowo wódz orków Sarumana jeździ na koniu, co jest niezgodne z książką i dodatkowo Saruman ma na usługach hordę psów, które pojawiają się tylko raz czy dwa i na tym koniec. Dosyć dziwne pomysły. I jeszcze, czemu dzieje się to na czerwonym tle? Ma to podkreślić fakt, że krew się poleje? Dziwne dość.
Oczywiście nie jest to film składający się z samych wad. Jest dość dobry i naprawdę warty zobaczenia, a zwłaszcza w polskim dubbingu. Wersja z lektorem nie jest zła, możemy w niej usłyszeć przecież słynnego Johna Hurta w roli Aragorna, a przecież John Hurt to prawdziwy talent przez duże T. Jednak film w polskiej wersji językowej brzmi dużo lepiej, głównie z powodu obsady, jaką zebrali do polskiego dubbingu, a ta jest imponująca, gdyż wystąpili w niej:

Łukasz Lewandowski jako Frodo Baggins
Mieczysław Morański jako Samwise Gamgee (Sam)
Leszek Zduń jako Peregrin Tuk (Pippin)
Marcin Przybylski jako Meriadock Brandybuck (Merry)
Włodzimierz Bednarski jako Gandalf Szary
Marek Barbasiewicz jako Aragorn
Jacek Czyż jako Boromir
Jacek Kopczyński jako Legolas
Jan Kulczycki jako Gimli
Janusz Bukowski jako Bilbo Baggins
Katarzyna Tatarak jako Galadriela
Jarosław Boberek jako Gollum
Marek Frąckowiak jako Saruman Biały
Eugeniusz Robaczewski jako Theoden
Rafał Walentowicz jako Celeborn
Andrzej Precigs jako Grima „Smoczy Język”
Andrzej Bogusz jako Drzewiec
Wojciech Machnicki jako Barliman Butterbur, Ugluk i Odo Proudfoot
Janusz Wituch jako Elrond, Deagol, Wódz Nazguli i ork Grishnakh
Dorota Kawęcka jako kobieta w gospodzie
Mariusz Benoit jako Narrator

Jak więc widać, polska obsada dubbingu do tego filmu naprawdę robi spore wrażenie i można tu usłyszeć same znakomitości. Już dla nich samych warto więc ten film obejrzeć. Oczywiście zalet jego jest więcej, jak choćby dobre oddanie tych scen, kiedy niespodziewanie pojawia się magia, naprawdę świetne oddanie ducha książki i lepsze pokazanie postaci Froda, wysiłek, jaki wyraźnie włożone w tę produkcję, jak i również miłość do Tolkiena i jego dzieła, jaka została tu ukazana. Dodatkowo warto jeszcze zauważyć, że film ten docenił sam Peter Jackson, czego może dowodzić choćby fakt, iż wyraźnie wzorował się on w swojej trylogii filmowej „WŁADCA PIERŚCIENI” na filmie animowanym Bakshiego. Dowodzi tego wyraźnie choćby to, jak zakończyła się druga część trylogii: na bitwie o Helmowy Jar i tym, że Gollum prowadzi Froda i Sama na spotkanie z nieznanym niebezpieczeństwem, czyli spotkanie z wielką pajęczycą Szelobą, której na całe szczęście nasi bohaterowie umykają i wypełniają swoje zadanie, mało przy tym nie ginąc, a przyjaciele dokańczają wojnę o Pierścień z Sauronem i Aragon zasiada na tronie swego królestwa jako król. Ale o tym nie dowiadujemy się już z bajki, ani z drugiej części trylogii filmowej, to wszystko odkrywamy dopiero w trzeciej części tejże trylogii, no i oczywiście w książkach. Film animowany jednak kończy się dokładnie tak samo, jak później druga część trylogii Jacksona. Przypadek? Oj, nie sądzę. Podobnie jak nie jest przypadkiem początek historii filmowej: narrator nas wprowadza w świat Śródziemia i wyjaśnia, skąd się wzięły Pierścienie i co się stało z tym, który nas interesuje najbardziej. Zarówno film animowany, jak też i trylogia Jacksona zaczynają się dokładnie tak samo. Również wątek, że Eomer zostaje wygnany przez Grimę i Gandalf go sprowadza na pomoc pod Helmowy Jar też powstał w animacji i Jackson go sobie pożyczył, podobnie zresztą jak też i kilka scen np. przemowa Bilbo podczas swoich urodzin i jego nagłe zniknięcie, ukrywanie się hobbitów przed jednym z Nazguli pod korzeniami drzewa i wielka walka Froda z pokusą, aby założyć wtedy Pierścień na palec, czy też choćby próba zabicia hobbitów przez Nazgule w Bree. Te sceny są jakby żywcem wydobyte z filmu Bakshiego, czego zresztą sam Jackson nie ukrywał i zaznaczał, że jest to swego rodzaju hołd od niego dla wielkiego poprzednika.
Na sam koniec dodam jeszcze, że Bakshi planował nakręcić jeszcze drugą część filmu, w której dokończyłby wątek, a także animowanego „HOBBITA”, który to miałby być znacznie lepszy od wersji z 1977 roku. Ponieważ jednak ten film nie spodobał się publiczności jak należy, producenci uznali, że inwestowanie w kolejne produkcje Bakshiego nie ma sensu i odcięli go od funduszu, w wyniku czego musiał on porzucić swoje wielkie plany. Uważam, że to wielka strata, ponieważ gdyby jego plany doszły do skutku, wszystkie trzy filmy byłyby naprawdę dobre. Podobno nawet Bakshi chciał nakręcić nie dwie, ale trzy animacje na podstawie „WŁADCY PIERŚCIENI”, ale producenci się upierali, przeszkadzali, podcinali mu skrzydła i w końcu zdecydował się na dwa. A potem na tylko jeden, gdy drugiego nie miał już za co kręcić. Przykre, bo w ten sposób straciliśmy dobrą szansę na to, aby dla odmiany czasem obejrzeć nie tylko kultową już dziś trylogię Jacksona, lecz coś innego i móc to porównać z całym dziełem pana Petera. Tak zaś możemy oglądać tylko jeden film i porównywać go z dwiema pierwszymi częściami wyżej wspomnianej trylogii. Choć i to warto, dlatego zachęcam was do zapoznania się z pierwszą próbą stworzenia dobrej adaptacji znakomitej powieści J.R.R. Tolkiena, gdyż choć nie jest ona wybitna, to wszystko to, co robi dobrze, po prostu robi dobrze. I już za samo to warto ją obejrzeć, a co dopiero za całą resztę.

poniedziałek, 26 lipca 2021

Księga Ksiąg (2011-2013)


Ostatnio rozmawialiśmy o serialu anime „SUPER KSIĘGA”, który bardzo mi się spodobał i znalazł szczególne miejsce w moim sercu, gdyż przypomniał mi moje dzieciństwo oraz wszystko pozytywne, co jest z nim związane. Przy okazji tego serialu wspomniałem o tym, że powstał remake, czy może raczej reboot (znawcy do dziś sprzeczają się, co to dokładniej jest) tego serialu, nie tak dobry jak oryginał, choć warty wzmianki. O nim dziś chciałbym zatem opowiedzieć, czyli o serialu „KSIĘGA KSIĄG”. Zasługuje on na miejsce na tym blogu, bo choć nie jest bajką mojego dzieciństwa, to jednak pomógł mi przypomnieć sobie o oryginale, o którym już prawie zapomniałem. Ponieważ to właśnie „KSIĘGA KSIĄG” jako pierwsza przypadkiem mignęła mi w telewizji parę lat temu, sprawiając, że się nią zainteresowałem i chciałem bliżej poznać. Potem z kolei przypadkiem trafiłem na „SUPER KSIĘGĘ” i dostrzegłem uderzające podobieństwa fabularne. A potem przypomniałem sobie ten drugi serial od początku i odkryłem, że znałem go w dzieciństwie, co sprawiło, że chętnie znowu go poznałem i polubiłem. Także więc, suma summarum, „KSIĘGA KSIĄG” wszystko zapoczątkowała i już za samo to zasługuje na recenzję ode mnie, choć nie jest to równie dobre dzieło, co jego wielki poprzednik, ale nie jest też godzien jedynie krytyki, choć i na nią zasługuje, o czym się zresztą zaraz dowiemy.
Na temat fabuły nie trzeba się specjalnie rozpisywać, prawda? Bo przecież znamy ją dzięki poprzedniej recenzji. W małym domku, na skraju miasta żył sobie chłopiec imieniem Chris i chodził do szkoły ze swoją najlepszą przyjaciółką i zarazem sąsiadką Joy, a potem oboje znaleźli na strychu magiczną Biblię, która co jakiś czas przenosiła ich w czasy biblijne i pomagała im je lepiej poznać, a przy okazji też wyciągnąć lekcje na przyszłość. Niestety... To jest fabuła oryginału. A remake ma znacznie inną fabułę. Znaczy o podobnym schemacie, ale już nie tak dobrym. Przede wszystkim Chris nie mieszka w małym domku, tylko w wielkim i pięknym, bogatym domu. Jego ojciec jest naukowcem, ale tutaj jest wynalazcą i sporo zarabia na swoich dziełach. Przyjaciółką Chrisa jest Joy, ale nie jest już ona uroczą i słodką blondyneczką, tylko zadziorną, nieco zarozumiałą i chwilami też dość chamską szatynką, która łatwo się denerwuje, przynajmniej w niektórych odcinkach i nie jest zakochana w Chrisie, jak w oryginale. Już coś jest nie tak, czyż nie? A to dopiero początek. Zamiast magicznej książki mamy magiczną dyskietkę, z której się zawsze wysuwa hologram Biblii, który wciąga naszych bohaterów do środka i zabiera na spotkanie z jakimiś biblijnymi postaciami. Dodatkowo, jak się pewnie już domyślacie, akcja się rozgrywa nie pod koniec XX wieku, ale gdzieś w XXI wieku i to nawet nie w naszych czasach, ale jakieś odległej przyszłości, bo bohaterowie używają nagminnie takich rzeczy jak odrzutowe wrotki, latająca deskorolka, hełmy z hologramami gier itd. W ogóle wizja świata w tym serialu jest dość futurystyczna, jeśli można to tak nazwać, a w każdym razie przypomina ona wizje XXI wieku, jakie tworzyli pisarze sf w swoich dziełach w XX wieku, gdy lata po 2000 roku były jeszcze daleko. Może to więc sugerować, że to jest chyba koniec XXI wieku lub nawet początek XXII wieku. Już się robi nieźle, co? A to dopiero początek niespodzianek i zmian w stosunku do oryginału. Zmian w większości raczej na gorsze.
Dzieci w polskim dubbingu nazywane są Krzyś i Ola i my też ich będziemy tak nazywać, ponieważ nie mają oni w żaden sposób uroku, jaki posiadali Chris i Joy z oryginału. Krzyś jest chłopcem nieco aroganckim i pewnym siebie, bardzo niechętnym do nauki, uwielbiającym zabawę i przygody, mającym słabość do filmów sf, gier komputerowych i gry na gitarze elektrycznej, a także jazdy na deskorolce czy wrotkach. A zatem jest to typowy chłopak pokolenia komputerów i XXI wieku. Ola z kolei jest dziewczynką poukładaną i dobrą, ale niestety niekiedy dość nerwową, a zwłaszcza widać to w kilku odcinkach, gdzie drze się na swoich przyjaciół z byle powodu. Do tego zwykle przestrzega zasad i lubi się tym niekiedy popisywać i wytykać Krzysiowi, że znowu łamie jakieś zasady. Na całe szczęście robi to tylko w I sezonie, w II już sama nieraz łamie zasady i jakby sobie odpuszcza. Ale w I jest po prostu nie do wytrzymania. Chodzący ideał, a w każdym razie na takiego pozuje, ponieważ ma wiele pozytywnych cech, jest dobra, pracowita, wrażliwa i chętna do pomocy, ale też nerwowa, zawzięta i uparta jak koza, dodatkowo też niekiedy wydaje się łatwo kogoś potępiać i to jeszcze zanim go lepiej pozna. Na szczęście te cechy znacznie zanikają w II sezonie i już tam jest dużo sympatyczniejsza, choć dalej ma swoje odchyły, ale cóż... Nikt nie jest przecież doskonały. W ogóle trochę mnie denerwuje to, że Ola wychodzi niekiedy w tych odcinkach z sezonu I na chodzący ideał, a Krzyś na łobuza, ale z dobrym sercem, szczerze żałującym, ale nie na tyle, aby nie złamać znowu jakiś zasad, gdy tylko ma ku temu okazję. Chyba twórcy wychodzili z założenia, że jak chłopak, to zawsze musi być łobuziak, a jak dziewczynka, to wzór cnót. Na szczęście Ola nie jest uosobieniem ideałów i do aniołka jej daleko, ale wkurza to, iż w pierwszych odcinkach na taką chwilami pozuje i bardzo rzadko przyznaje, że sama zawaliła. W sezonie II na szczęście już spuszcza nieco z tonu i da się z nią wytrzymać, a nawet ją lubić tak samo zresztą, jak i w sezonie III.
Tak właśnie rysują się postacie głównych bohaterów. No, ale gdzie jest trzeci bohater, robot Gizmo? On też tu się znalazł, ale nie jako zabawka zabierana przez moc Super Księgi do świata Biblii i w tym świecie zamieniana w robota. Nie, w tej wersji on po prostu już jest robotem i to mającym w sobie całą masę super fajnych gadżetów jak skrzydła z odrzutowym silnikiem, komputer pełen ogromnej wiedzy, tłumacz języków obcych oraz kilka innych jeszcze rzeczy. W ogóle, w tej wersji Gizmo jest czymś w rodzaju połączenia C-3PO z Inspektorem Gadżetem. Co nie zmienia faktu, że jest tu bardziej irytujący niż w oryginale, gdzie też bywał nieco irytujący i czasami zastanawiamy się, po co w ogóle on towarzyszy dzieciom w podróżach, ale mimo wszystko był też zabawny. Tutaj z kolei bywa też zabawny, lecz o wiele częściej wkurzający. Choć na plus trzeba mu dodać, że niekiedy ratuje z pomocą swoich gadżetów dzieci z opresji. Tyle dobrego. Choć więcej irytuje on swoich towarzyszy podróży, zwłaszcza wtedy, kiedy z byle powodu popisuje się wiedzą, jaką posiada. No, ale można mu to ostatecznie wybaczyć, bo mimo to jest z niego jakiś pożytek w czasie przygód.
Skoro omówiliśmy sobie te postacie, musimy wspomnieć o rodzicach. Krzyś ma oboje rodziców, Ola także. Rodzicami Krzysia jest profesor Proton, znany wynalazca, który kosi niezłe szmal na swoich dziełach. Z kolei jego żona, a mama Krzysia, pani Marta to... Po prostu mama Krzysia. Nie wiemy, gdzie pracuje i czy w ogóle pracuje, czy po prostu żyje z kaski męża, chociaż w dużej mierze też jej nie ma po całych dniach w domu, więc chyba jednak gdzieś pracuje... Albo łazi na ploty do koleżanek i na zakupy, wydając ciężko zarobiony szmal męża. Kto ją tam wie? W sumie podobnie robiła mama Chrisa w oryginale, ale wiecie... Tam mama przynajmniej była sympatyczna, ta zaś jakoś nie bardzo mi się spodobała. Była zbyt zasadnicza chwilami i zdecydowanie za surowa wobec syna, zwłaszcza w kilku odcinkach. No, a rodzice Oli? Plus dla twórców, że ich ukazali, bo jak wiemy, w oryginale nie wiemy, kim są rodzice Joy. Wiemy tylko, że są, ale nigdy ich nie widzimy na ekranie. Tutaj możemy ich obecność uświadczyć, ale cóż... Nic poza tym o nich nie wiemy, że ich widzimy kilka razy i coś tam powiedzą. A więc plus, jak też i minus w tej kwestii. Ale doceniam to, że chociaż pokazali, iż Ola ma rodziców i że oni żyją.
No, to mamy już postacie. A co z fabułą? W sumie podobna do oryginału, tylko tutaj mamy to, czego nie pokazali w pierwowzorze i czego brak dla mnie po prostu olbrzymim plusem, a czego obecność tutaj jest olbrzymim minusem. Ale po kolei. A więc Krzyś i Ola w każdym odcinku stają przed czymś, co sprawia, że się pojawia Księga Ksiąg i wbrew temu, czy oni chcą lecieć, czy nie, zabiera ich wraz z Gizmo w podróż. No i już tu mamy pierwszy minus. Super Księga miała o tyle taktu, że zawsze zabierała dzieci w podróż wtedy, gdy te miały na to czas i ochotę, Księga Ksiąg z kolei jest mniej subtelna, po prostu zabiera dzieci wtedy, gdy ma akurat na to ochotę i nikt się tu nikogo o nic nie pyta. Po prostu zabiera dzieciaki i tyle. Ale to jeszcze pół biedy. Pytanie, dlaczego ich zabiera? W oryginale dzieci z jakiegoś powodu wspomniały o czymś, a Super Księga uznała, że to jej przypomina coś związanego z Biblią, proponuje dzieciom wycieczkę, te się zgadzają i lecą. A więc podróż pełna przygód dla samej podróży. Nie chodzi o to, aby koniecznie zdobyć jakąś wiedzę, po prostu dobrze się bawić i przy okazji też się czegoś nauczyć. Nauka poprzez zabawę. To rozumiem. Księga Ksiąg z kolei obserwuje dzieciaki i nagle odkrywa, że te postępują niewłaściwie z jakiegoś powodu albo po prostu mają dylemat, jak postąpić, bo chcą postąpić właściwie, ale nie wiedzą, czy powinni, bo się boją z jakiegoś powodu. Albo kusi ich zrobienie czegoś złego, ale wiedzą, że nie powinni i muszą zrobić inaczej, lecz mają w tej kwestii wątpliwości. Albo po prostu w ogóle nie wiedzą, co zrobić, załamują ręce i... I wtedy zjawia się deus ex-machina, znaczy Księga Ksiąg i zabiera dzieci w podróż, podczas której one rozumieją, jak należy postąpić i wracają do domu. A więc mamy czysto moralizatorski przekaz. Ale można go jeszcze przeboleć. To nie jest największa wada tego serialu.
Najgorsze, co ten serial mogło spotkać, czego oszczędzono oryginałowi, to jest religijność tej produkcji. Oczywiście nie wydaje się to dziwne, prawda? Przecież to jest opowieść o podróży po świecie Biblii, więc jak nie może być religii w takiej bajce? Ale mimo wszystko oryginał jakoś nie miał tego i był naprawdę bardzo dobrą produkcją. Czy zatem remake z tą religijnością jest dobry? Tak, ale nie aż bardzo dobry. To, że zabrakło tego w oryginale było plusem, dzięki czemu każdy może obejrzeć ten serial, nawet niewierzący może w nim odnaleźć coś dla siebie. A remake z kolei jest wyraźnie chrześcijański. Co chwila podkreślają w nim rolę Boga w życiu człowieka, a choć niekiedy ma to sens, to w innych przypadkach jest po prostu żałosne i męczące. Bo w końcu, po co mieszać Boga praktycznie do wszystkiego i każdego czynnika życia na tym świecie? Twierdzić, że Bóg nas zawsze obroni, jeśli tylko reprezentujemy słuszną sprawę? Niestety, jak dobrze wiemy, tak to wcale nie działa i powtarzanie tego w bajce jest nie tylko głupie, ale i szkodliwe. Na ten przykład: w jednym odcinku Krzyś boi się pomóc chłopcu, którego gnębi szkolny łobuz. W sumie problem dobry, w końcu chce pomóc, ale też się boi, że sam oberwie, a jemu nikt nie pomoże. Ola uważa, że trzeba pomóc, Krzyś się boi samemu dostać łomot. Księga Ksiąg zabiera ich więc na spotkanie z Danielem, prorokiem, który miał być rzucony lwom na pożarcie, ponieważ żył na terenie imperium babilońskiego i wprowadzono dekret, że przez kilka dni nie wolno czcić innego boga niż sam król. Daniel się mimo wszystko modlił i... Tu się zaczyna problem. Krzyś i Ola ostrzegają go, on jednak się dalej modli. Krzyś radzi mu więc, aby zachował rozsądek i zamknął okno, Daniel jednak mówi, że nie może, bo wtedy by się okazało, iż boi się tego, co jest słuszne. Ola go popiera i się modli z nim, potem widzą ich przez okno ludzie i aresztują Daniela, dzieciaki z trudem uciekają, Daniel trafia do jaskini lwa, ale anioł Boga go ratuje i dzieci już wiedzą, co należy zrobić i stają w obronie dręczonego chłopca, a cały plac zabaw staje za nimi i do tego Gizmo daje łobuzowi nauczkę. Wszystko fajnie, tylko... Zgrzyt się pojawia tam, gdzie Krzyś radzi Danielowi, aby zachował rozum i nie popisywał się swoją wiarą. Daniel jednak sugeruje, że byłby tchórzem, gdyby tak zrobił. Nie, kochani. On byłby po prostu normalnym, rozsądnym gościem, który chce wierzyć, ale nie afiszuje się tym. A mimo to robi swoje i jeszcze Bóg go za to nagradza. Ola popierająca go wychodzi na odważną, a Krzyś, który próbuje w tym wszystkim zachować zdrowy rozsądek, wychodzi na tchórza. To jest po prostu nie fair, a dodatkowo jeszcze sugeruje dzieciom, aby zachowywali się jak idioci, byle tylko wierzyli w Boga i postępowali słusznie i zarazem bezmyślnie, bo sporo, wszak Pan Bóg nas ocali. Guzik prawda, drogie dzieci. Dobrze wiemy z historii, że tak nie jest. Pan Bóg może ocalił kilku ulubieńców z Biblii, ale innym pozwolił umrzeć jako męczennikom za słuszną sprawę. I tych, którym pozwolił umrzeć jest o wiele więcej niż tych, których ocalił. Nie znaczy to, oczywiście, aby nigdy nie walczyć o słuszną sprawę, ale może robić to z głową, a nie iść bezmyślnie na śmierć i liczyć, że Pan Bóg nas ocali? No cóż... Serial nam zdaje się sugerować coś wręcz przeciwnego.
To nie jest oczywiście koniec tego typu smaczków. W innym odcinku bowiem Krzyś przewodzi wystawie stworzonej przez swego ojca i znika z niej, podczas chwilowego wygaśnięcia prądu, jeden z wynalazków. Krzyś głowi się, co teraz zrobić i nagle Księga Ksiąg porywa jego, Olę i Gizmo na spotkanie z Salomonem, gdzie Krzyś uczy się... W sumie czego? Logicznego myślenia w obliczu tego typu sytuacji? Sztuki dedukcji? A guzik tam! Salomon go uczy, że nie można polegać na sobie, tylko na Bogu. Pomódl się o rozum, a dostaniesz go i rozwiążesz swoje wszystkie problemy, tylko módl się długo i intensywnie. No super. I o dziwo, potem Krzyś wracając do domu robi właśnie to, co mu radzi Salomon i... znajduje rozwiązanie zagadki. Super, Sherlock Holmes dla ubogich się znalazł. Tak to ja też umiem rozwiązywać zagadki. A gdzie myślenie, gdzie próba wyciągnięcia jakiś sensownych wniosków i połączenia ich w jeden fakt? Już Ojciec Mateusz, chociaż ksiądz, więcej na własnym rozumie polega niż na opiece Boga i nie czeka na jego pomoc, tylko sam coś robi. Także cóż... Głupio brzmi, co? A tego typu sytuacji jest dużo więcej, gdy mówią bohaterowi, żeby zaufał Bogu, a wszystkie jego problemy same się rozwiążą. Sorki, drogie i kochane dzieci, ale rozczaruję was... Niestety, ale... TO TAK NIE DZIAŁA!
Najbardziej irytującym mnie odcinkiem jest ten, w którym bohaterowie mają przygodę, podczas której widzą ukrzyżowanie Jezusa. W tej przygodzie Krzyś nie chce brać udział w rodzinnej kolacji, bo chce iść na koncert. Mamusia uważa wszakże, że musi być, bo na kolacji będzie wujek, który bardzo chce go zobaczyć. Kłócą się i pojawia się Księga Ksiąg, która zabiera jego, Olę, Gizmo i Martę do czasów Jezusa i bohaterowie są świadkiem jego ukrzyżowania. Krzyś i mama widzą, jak bardzo się przejmuje Maryja o swojego syna, obie matki się jakoś ze sobą dogadują i wyraźnie matka i syn poprawiają swoje relacje. Pomijam tu fakt, że Krzyś się boi o mamę i nie chce, aby ta szła na kaźń Jezusa, bo coś jej się może stać, a ta mu odpowiada: „Krzysiu, zawsze musisz myśleć tylko o sobie?”, co jest ze strony jego matki jawną niesprawiedliwością. Ale to, co się dzieje na końcu jest żałosne. Bo bohaterowie przeżyli przygodę, podczas której Marta zrozumiała, ile dla niej znaczy jej syn i vice versa, wracają do domu i co? I HUNÓW STO! Po powrocie mama o wszystkim zapomniała, Krzyś zaś przeprasza ją i obiecuje być na kolacji i spotkać głupiego wujaszka, który raz na ruski rok sobie o rodzinie przypomina i chce zobaczyć ulubionego siostrzeńca. Po prostu super. Genialne i dydaktyczne podejście do życia, przekazywane przez ten serial. Znowu Krzyś wychodzi na tego złego, a mama na tę, co zawsze wszystko lepiej wie i nigdy, ale to praktycznie nigdy się nie myli.
Kolejną wadą serialu jest to, że bohaterowie wydają się nigdy nie pamiętać osoby, którą raz już spotkali podczas swoich podróży po Biblii, a i te osoby też nigdy ich nie pamiętają, co wydaje się dość dziwne. W oryginale przecież kilka razy postacie z Biblii pamiętały, że już raz spotkały Chrisa i Joy, tutaj nie ma czegoś takiej, ale to jeszcze pół biedy. Gorzej, że sami zainteresowani też się zdają nie pamiętać postaci, które już raz spotkały. Jedyną osobą, którą zawsze pamiętają i która zawsze zdaje się ich pamiętać jest Jezus. Chociaż tyle. Plus dla twórców też za to, że w kilku odcinkach, które opowiadają historie o Starym Testamencie, zamiast anioła zwiastującego jakiemuś bohaterowi misję, zwykle pojawia się właśnie Jezus, co nam sugeruje, że Jezus był, zgodnie z niektórymi teoriami, po prostu archaniołem Michałem, który narodził się na ziemi jako człowiek. Ciekawa teoria i jak widać, serial ją potwierdza. To spory plus. Dodatkowym plusem pośród całej masy minusów jest to, że serial, choć ma chrześcijański przekaz, to jednak nie faworyzuje żadnego odłamu tej religii. Nie jest to więc bajka katolicka czy też protestancka ani inna. Po prostu chrześcijańska, a swoją nauką chyba najbardziej się zbliża do Świadków Jehowy. Moim zdaniem to plus, bo zdecydowanie nie wytrzymałbym z tą bajką, gdyby przekazywała jedynie wartości Kościoła katolickiego.
Ale tak ponarzekałem na ten serial, a tak mało go chwaliłem. Czy zatem wszystkie odcinki są kiepskie w tej produkcji? Oczywiście, że nie, inaczej nie lubiłbym tego serialu. Wiele odcinków jest naprawdę ciekawych i ma interesującą problematykę. Moim ulubionym odcinkiem jest ten, w którym Ola poznaje dziewczynkę Basię, która jeździ na wózku inwalidzkim. Ponieważ należy do pewnego klubu szkolnego i może zarekomendować do niego kolejną koleżankę, chce polecić Basię. Jednak członkinie klubu dają jej do zrozumienia, że dziewczyna na wózku przyniesie im wstyd i Ola nie powinna jej polecać, bo inaczej sama wyleci z klubu. Dla dziewczynki w jej wieku należenie do klubu to ważna sprawa, waha się więc, co zrobić, dlatego też Księga Ksiąg zabiera ją, Krzysia i Gizmo na spotkanie z królową Esterą, która zaryzykowała życie, aby uratować swój żydowski naród podporządkowany Persom i dokonała tego i wygrała. Ola zachwycona wraca z przyjaciółmi do swego świata i rekomenduje Basię, a jej piękna przemowa w tej sprawie sprawia, że koleżanki jej ulegają i zgadzają się na przynależność Basi do klubu. Ładny odcinek, uroczy oraz sympatyczny, a przede wszystkim nie ma ciągle gadania o Bogu. Podobnie jest z odcinkiem, w którym Ola widzi z Krzysiem pewną dziewczynkę, która wykrada z baru szybkiej obsługi ketchup i jest też do nich bardzo nieuprzejma. Ola jest na nią zła i nie chce się nią interesować, choć Krzysia zastanawia, czemu dziewczynka tak się zachowuje, więc Księga Ksiąg zabiera ich na spotkanie z Jezusem, który opowiada o miłosiernym Samarytaninie. Oli się robi głupio, że tak potraktowała dziewczynę, poszła z przyjaciółmi do niej i dowiedziała się, że ona, jej brat i mama żyją w biedzie i ketchup bierze z baru, bo on jest za darmo. Ola i paczka dzielą się więc z nimi pizzą i obiecują pogadać z rodzicami, aby im pomóc. Ładne, przyjemne i bez przesadnego nawijania o Bogu co pięć minut.
Jednym z innych moich ulubionych odcinków jest ten o Hiobie. Choć znowu w nim mówią o tym, jak ważna jest wiara w Boga, to jednak ten odcinek ma coś więcej w sobie. Otóż w tym odcinku Krzyś ma strasznego pecha. Najpierw ucieka mu klasowa iguana, którą miał się opiekować. Potem drzewo spadające w nocy podczas burzy wybiło szybę i złamało mu rękę, a następnie okradziono go z tych pieniędzy, które zarobił na ulotkach. A dodatkowo, jakby tego było mało, umarł jego ukochany dziadek. Krzyś nie wierzy w to, że może być już lepiej. Ola i Gizmo go pocieszają. Jest to jeden z tych odcinków, gdzie widzimy wreszcie tę wrażliwą stronę Oli, gdy zamiast się czepiać przyjaciela czy dokuczać mu, bardzo mu współczuje, pociesza go i podnosi na duchu. Księga Ksiąg przenosi ich na spotkanie z Hiobem, który jak wiemy, najwięcej od życia oberwał, jeśli mowa o postaciach z Biblii i to jeszcze z powodu zakładu Boga i Szatana o dychę xD Dobra, z tym ostatnim żartowałem, nawiązując do serii filmików „WIELKIE KONFLIKTY”. Kto kumaty, ten zrozumie. Tak czy siak, Hiob nieźle dostał w kość od losu, ale nigdy nie stracił wiary, dzięki czemu został nagrodzony przez Boga za swoje cierpienia. Krzyś odzyskuje wiarę i gdy wraca, znajduje iguanę i rozumie już, że po burzy zawsze jest tęcza, a po smutku może przyjść radość, jeśli tylko sobie damy szansę. Ładny odcinek, choć znowu było o Bogu, ale przynajmniej teraz to nie było aż tak rażące w uszy i oczy. No i wreszcie mamy to, o czym tak mało się mówi w serialu: o wrażliwej naturze Oli. Widzimy ją tak mało w tym serialu, że aż miło na nią popatrzeć. Widać ją w tym odcinku, ale również m.in. w tym odcinku, który mówi o zaparciu się Piotra. Otóż w nim Krzyś popisywał się przed kolegami ze szkoły, jak świetnie gra w kosza i chciał, aby go przyjęli do swojej paczki. Już mu się udaje, gdy zjawia się Ola mówiąc, że została szefową kółka szachowego. Chłopcy ją wyśmiewają i pytają Krzysia, czy ją zna. On zaś, bojąc się stracić w ich oczach, twierdzi podle, że nie. Ola zamiast zareagować złością i chamstwem, jakby zareagowała w sezonie I serialu, teraz po prostu się popłakała. Gdy chłopcy sobie idą, Krzyś z nią rozmawia, a Ola ma pretensje, jak mógł tak powiedzieć. Księga Ksiąg zabiera ich na proces Jezusa i widzimy, jak wierny Piotr, z obawy o swoje życie, zapiera się znajomości ze swoim mistrzem i potem dręczą go wyrzuty sumienia. Krzyś stara się go pocieszyć, ale nic to nie pomaga. Ola z kolei jest zła na Krzysia i uważa, że w przeciwieństwie do Piotra nawet nie żałuje tego, co zrobił. Gdy jednak Krzyś wpada do wody i tonie, Ola bez wahania rusza mu na ratunek i wraz z Gizmo ratuje go, aby potem... oczywiście dalej mieć focha, póki Krzyś jej nie przeprosi. Wtedy i ona go przeprasza za swoją zawziętość, wracają do swoich czasów, a nasz bohater przyznaje, że zna Olę i jest to jego przyjaciółka i idzie z nią świętować jej sukces, Gizmo zaś daje chłopakom małą nauczkę.
Jak więc widzimy, serial ten nie składa się tylko z samych wad. Ma również sporo pozytywów, a zwłaszcza sezon II, który wyraźnie poprawił jakoś odcinków pod względem fabuły. Postacie też nieco się poprawiły i w ogóle milej to wszystko się ogląda. Tak samo sezon III, który niedawno dopiero zyskał polski dubbing. Wciąż czekamy na sezon IV serialu, nadal jeszcze nie przetłumaczony na polski język. Może w końcu się doczekamy, kto wie? Sezon II i III naprawdę były dużo lepsze od sezonu I, choć nie ominęły znowu ględzenia o Bogu i tego, jak bardzo kocha On wszystkich ludzi i jakie ma plany i lepiej Mu zaufać. Jednak stopniowo to staje się mniej wkurzające, a i nauka, jaką wyciągają dzieci staje się coraz ciekawsza. Zdarzają się oczywiście, co jakiś czas znowu słabe momenty, które polegają na chwaleniu boskich planów wobec świata i zaufaniu wobec nich, ale już nie są one tak rażące. Sezon II wyraźnie się poprawił, a sezon III to kontynuował. Więcej nawet, w tym sezonie mamy uroczą ciekawostkę. Mianowicie w jednej ze scen pewnego odcinka sezonu III widzimy w pokoju Krzysia... Plakat ukazujący bohaterów „SUPER KSIĘGI” i nie jest to jakaś komputerowa przeróbka, tylko dosłownie plakat anime wklejony do obrazu. Czyżby hołd w kierunku wielkiego poprzednika? A może sugestia, że Krzyś Proton jest potomkiem Chrisa i Joy, znanych nam z pierwszego serialu? Może nawet zmarły dziadek Krzysia, którego wspominają w odcinku z Hiobem jest właśnie Chrisem z „SUPER KSIĘGI”? To by było ciekawe. Szkoda, że tego nie rozwinęli.
Podsumowując zatem, czy polecam ten serial? Tak, choć o wiele mniej niż oryginał, który polecam dużo bardziej. Ten serial warto obejrzeć choćby dla samego porównania z pierwowzorem i stwierdzić, że stara wersja jest dużo lepsza. Choć nowa ma swoje plusy i to nawet sporo, ale też sporo minusów, więc bilans się wyrównuje. Ale najlepsze w nowej wersji jest to, że jeżeli coś wychodzi w niej dobrze, to przyjemnie jest to obejrzeć i potem do tego wrócić. Co prawda Krzyś Proton i Ola Szpilka nie są bohaterami tak sympatycznymi jak Chris i Joy, gadanie o Bogu potrafi zmęczyć nawet osoby mocno wierzące, a co dopiero te słabiej lub wcale nie wierzące, ale mimo wszystko nie jest to dzieło godne potępienia. Raczej wymagające małej poprawki, ale dobre na tyle, aby je poznać. Zresztą obejrzyjcie i sami oceńcie.

niedziela, 27 czerwca 2021

Super Księga (1981-1982)


W czasach mojego dzieciństwa istniało kilka naprawdę dobrych bajek o tematyce religijnej, które w ciekawy sposób przedstawiały wydarzenia z Biblii, nie afiszując się przy tym jednak z wiarą i religijnością twórców. Wydaje się to chyba niemożliwe, prawda? Bajki opowiadające o wydarzeniach z Biblii w taki sposób, aby nie były to bajki religijne, a jedynie ciekawe opowieści, pozwalające dzieciom poznać lepiej Pismo Święte i zawarte w nim historie? Dzisiaj, w czasach, kiedy w niektórych krajach panują konserwatyści i miłośnicy katolicyzmu, gdzie wsadzają nam do głów katolickie wartości za pomocą dość kiepskiej jakości filmów, w których postacie są płytkie i ustawione tak, aby wierzące osoby były dobre, a niewierzące lub innej wiary złe, takie stwierdzenie jak niereligijne bajki o Biblii, może się wydarzać niemożliwe. A jednak istnieją takie produkcje i kilka z nich leciało w czasach mojego dzieciństwa. Jedną z nich wyprodukowała wytwórnia Hanna Barbera, ale nie o niej dzisiaj będziemy mówić, gdyż dziś pomówimy o produkcji, która jest mało obecnie znana, choć wielu z nas zna obecnie jej remake w wersji komputerowej, który nie jest może najgorszy, ale chwilami zbyt mocno nam wszystkim dźga w oczy religijnością. O nim chcę jednak napisać osobny artykuł, gdyż to jest bajka ciekawa i całkiem niezła, ale zawiera kilka problemów, które warto skrytykować i może zmusić wreszcie twórców do myślenia. Ale jak już mówiłem, to wszystko w odpowiednim momencie. Dzisiaj co innego bierzemy na tapetę. Mianowicie oryginał tej bajki i zarazem żywy dowód na to, jak wspaniałe powstawały kiedyś animacje.
Serial animowany, o którym mowa, jest anime o naprawdę bardzo dobrej produkcji, a przynajmniej do końca I sezonu, bo II jest już dużo gorszy, ale o tym później. Zacznijmy na razie od tego pierwszego, do którego mam naprawdę wielki sentyment. Bo trudno nie lubić pierwszych odcinków „SUPER KSIĘGI”. Są one naprawdę super, z dobrą fabułą, ciekawymi postaciami, świetnymi przygodami, jak również i niezłą muzyką i interesującym przesłaniem. No i również świetnie jest tu oddany klimat lat 80 XX wieku. Muszę jednak wam się przyznać, że sam serial nie był mi znany w dzieciństwie, poza kilkoma odcinkami, które miałem kiedyś nagrany na kasecie VHS. Pamiętam, że na pewno był wśród nich pierwszy odcinek, ale nie pamiętam, ile kolejnych odcinków tam jeszcze było, jeśli w ogóle było ich więcej na kasecie. Potem zaś, przypadkiem trafiłem w telewizji na kanale TV TRWAM odcinek tego serialu, który coś mi zaczął przypominać. Sprawdziłem w Internecie i odkryłem odcinki I sezonu po polsku, w tym pierwszy odcinek. A ledwie go obejrzałem, już wiedziałem, że jest to właśnie ten odcinek tego serialu, który znam z dzieciństwa. Z miejsca więc zapoznałem się z całym I sezonem, a im więcej to robiłem, tym bardziej byłem nim zachwycony. II sezon już mi się tak nie spodobał, ale powiem później, dlaczego tak jest. Zacznijmy więc od początku.
Pierwszy sezon anime rozpoczyna się w domu małego chłopca, Christophera „Chrisa” Peepera, który pewnego dnia wraz ze swą najlepszą przyjaciółką Joyeux „Joy” Quantum czyści na strychu książki swojego ojca (nieco ekscentrycznego profesora). Podczas tej czynności, dzieci znajdują starą książkę, która świeci i ku ich wielkiemu zdumieniu, w żaden sposób nie da się jej otworzyć. Po chwili książka jednak otwiera się sama i ukryty w niej duch przemawia do Chrisa i Joy. Okazuje się, że dzieci trafiły na stare i wyjątkowe wydanie Biblii o nazwie Super Księga. Książka proponuje Chrisowi i Joy podróż do czasów biblijnych, obiecując przy tym, iż nic złego im się nie stanie podczas tej wyprawy. Pomimo obaw, dzieci zgadzają się i trafiają do Edenu, gdzie spotykają Adama i Ewę, a także są świadkami pierwszego w dziejach świata złamania Boskich praw. W podróży tej towarzyszy im Gizmo, nakręcany robot zabawka Chrisa, który za sprawą mocy Super Księgi przenosi się wraz z dziećmi w czasie i staje się prawdziwym, żywym robotem służącym im pomocą w trudnych sytuacjach. Po powrocie do domu dzieci odkrywają, że choć spędzili w Edenie dwa dni, to w ich świecie minęło zaledwie kilka minut, a Gizmo znowu jest zabawką. Od tego czasu Chris i Joy w każdym odcinku przenoszą się w czasie za sprawą Super Księgi do różnych wydarzeń biblijnych, wyciągając z nich mądre lekcje na przyszłość, a przy okazji dobrze się bawiąc. W podróżach zawsze towarzyszy im wierny Gizmo. Przygody, które przeżywa trójka bohaterów to głównie wydarzenia ze Starego Testamentu, choć w kilku odcinkach bohaterowie poznają działalność Jezusa Chrystusa, a w ostatnim spotykają Pawła z Tarsu. Chris, Joy i Gizmo podczas swoich podróży są chronieni przez ducha Super Księgi, dzięki czemu nigdy nic złego im się nie staje. Nigdy też jednak nie mogą zmienić wydarzeń, w których biorą udział, co najwyżej przyczyniają się do ich szybszego zrealizowania. Przykładowo próbują w jakiś sposób nie dopuścić do grzechu Adama i Ewy, a także śmierci Abla i Samsona, ale niestety, przeznaczenie wyznaczone przez Biblię nie można zmienić. Zamiast tego dzieci nauczyły się naprawdę wielu ważnych i mądrych rzeczy.
Tak właśnie wygląda I sezon, do którego mam ogromną sympatię. Zanim przejdziemy do omówienia postaci, muszę jeszcze wspomnieć o II sezonu, który moim zdaniem pozostawia wiele do życzenia i dowodzi tego, że zmiana twórców w trakcie produkcji serialu nie jest najlepszym pomysłem.
Drugi sezon mocno zmienia fabułę serialu. Tym razem Chris i Joy są już starsi o kilka lat, a do tego schodzą na drugi plan, zaś głównymi bohaterami historii stają się młodszy brat Chrisa, Uriah „Uri” Peeper oraz Gizmo, którzy podróżują po wydarzeniach biblijnych za sprawą tej samej książki. Wszystko zaczyna się w chwili, gdy Super Księga zostaje otwarta przed włączonym komputerem. Jej moc wnika niespodziewanie do maszyny, która niedługo potem wciąga do swojego wnętrza pieska Rufflesa, a także Uriego i Gizmo (który w tym sezonie jest już prawdziwym robotem zbudowanym przez brata profesora Peepera). Chris i Joy nie są w stanie pomóc przyjaciołom ani ruszyć za nimi. Mogą jedynie obserwować przez komputer ich poczynania, a także próbować ukryć przed dorosłymi nieobecność Uriego. Tymczasem Uri i Gizmo poszukują Rufflesa, podróżując poprzez różne wydarzenia biblijne, jednak dopiero w ostatnim odcinku udaje im się odnaleźć pieska i wrócić do domu. Przez ten czas przeżywają wiele niesamowitych przygód, biorąc udział w historiach ze Starego i Nowego Testamentu, ale podobnie jak Chris i Joy w pierwszym sezonie, tak Uri i Gizmo w drugim nie mają prawie żadnego wpływu na rozwój wydarzeń. Warte uwagi jest to, że w drugim sezonie pojawiają się kilka razy te same historie, które zostały ukazane w pierwszym, ale tym razem są one przedstawione znacznie dokładniej i bardziej szczegółowo.
Jak więc widzicie, sezon II zdecydowanie zostaje daleko w tyle za sezonem I. Oczywiście fajnie było zobaczyć Chrisa i Joy jako starszych i mających wciąż do siebie ogromną słabość, choć nie jest ona aż tak podkreślona jak wcześniej. Ale niestety, sezon II denerwuje tym, jak do kiepskich drugoplanowych postaci zostali zredukowani nasi ulubieni bohaterowie, jak również i to, że Uri nie jest wcale tak ciekawym bohaterem, jak Chris w poprzednim sezonie. Jest po prostu naiwnym i chwilami naprawdę dość irytującym dzieciakiem wiecznie pakującym się w kłopoty, z których musi go ciągle wyciągać Gizmo. Z powodu tego wszystkiego mam wyraźnie niechęć do tego sezonu. Choć może niechęć to złe słowo, po prostu go nie lubię i już.
Pomówmy teraz o bohaterach tego serialu. Christopher Peeper, zwany przez wszystkich pieszczotliwie Chris, jest bardzo uroczym i sympatycznym chłopcem o czarnych włosach i brązowych oczach. Nie lubi matematyki i obowiązków, które musi wykonywać. Bywa leniwy i lubi wymigiwać się od pomagania rodzicom, ale też jest sympatyczny i serdeczny, nie lubi się poddawać i potrafi uparcie dążyć do celu, który chce osiągnąć. Bywa niekiedy zadziorny i złośliwy, ale mimo wszystko jest przede wszystkim sympatyczny. Jego ojciec jest naukowcem, choć nie wiemy, czym dokładnie się zajmuje. Możemy się jednak domyślać, że zajmuje się naukami ścisłymi. W sumie jest on narysowany jak stereotypowy naukowiec, czyli wysoki, chudy i w okularach, roztargniony i mało zorientowany w tym, co się dzieje na świecie, głównie pogrążony w świecie swojej nauki. Mimo tego jest dobrym mężem i ojcem, rodzina go bardzo kocha i szanuje. W II sezonie poznajemy jego młodszego brata, który też zajmuje się zajmuje nauką, ale interesuje go przyszłość i komputery, które ojciec Chrisa uważa za dziwaczne, gdyż woli tradycyjną naukę z pomocą książek.
No dobrze, tyle wiemy o Chrisie i jego ojcu i stryjku, a co z mamą? Czy Chris jej nie ma? Nie, ma ją. W pierwszych odcinkach I sezonu nie pojawia się ona na ekranie, jak się później dowiadujemy, ma to miejsce dlatego, że przebywała wtedy u swojej siostry i pomagała jej, gdy ta była w ciąży. Około połowy I sezonu pojawia się nareszcie i poznajemy ją lepiej. Dowiadujemy się, że jest ona taką nieco typową gospodynią domową. Lubi gotować, piec, spędza większość czasu w domu, towarzyszy mężowi w spotkaniach służbowych, bardzo kocha syna, jest do niego nieco bardziej wyrozumiała niż ojciec, a dodatkowo bardzo lubi Joy, którą traktuje niemalże jak własną córkę, raz nawet kupuje dla niej sukienkę, gdy tylko ją zobaczyła na wystawie. Bywa niekiedy roztargniona, czasami coś zapomina zabrać z domu, a na końcu I sezonu dowiadujemy się, że jest w ciąży i potem rodzi drugiego syna, Uriego.
Poznaliśmy teraz praktycznie całą rodzinę Peeperów. A teraz opowiedzmy o Joy. Dziewczynka jest urocza, słodka, ma ciemno-blond włosy, fioletowe oczy i bardzo sympatyczny charakter. Jest delikatna, wrażliwa i dobra, ale też niekiedy bardzo zadziorna, potrafi się złościć i wyzywać Chrisa, kiedy w jakiś sposób jego zachowanie jej się nie podoba. Jej złość przybiera niekiedy postać wręcz bardzo rogatego charakteru, ponieważ potrafiła raz pogonić z rakietą do badmintona Chrisa po całym podwórku, a innym razem ze złością goniła go po całym domu z piąstkami, póki nie odwołał stwierdzenia, jakoby była za gruba na sukienkę od jego mamy. Mimo wszystko naprawdę ona i Chris są serdecznymi przyjaciółmi i prawdopodobnie chodzą do tej samej klasy. Nie jest to jednak wyjaśnione. Można w sumie powiedzieć, że o Joy nie wiemy za wiele, poza tym, że ona po prostu istnieje. I nie jest to żart, ponieważ przez cały serial nie dowiadujemy się, kim są rodzice dziewczynki i jak Joy ma na nazwisko (jedynie ze źródeł pozafilmowych odkryć możemy, że nazywa się Quantum). Ważną cechą jej osobowości jest to, że nasza mała i słodka Joy jest zakochana w Chrisie, czego bynajmniej nie ukrywa. W jednym odcinku najpierw kocha się w gwieździe kina i jest zła, że ten się ożenił, ale potem, gdy Chris okazuje jej troskliwość, wyraźnie zaczyna darzyć chłopca uczuciem i w kilku odcinkach zaznacza, że chce za niego wyjść, gdy już dorosną oboje. Chris z kolei reaguje na to zadowoleniem, ponieważ taki pomysł bardzo mu się podoba. W kilku odcinkach pokazano też, że Joy była zazdrosna o Chrisa, gdy ten np. był zachwycony urodą kilku kobiet biblijnych np. Rebeki, Estery czy też królowej Saby. A i on jest nieco o nią zazdrosny, gdy np. chwaliła zbyt mocno Józefa, męża Maryi. Oboje więc, jak widzimy, mają do siebie ogromną słabość i my, jako widzowie, bardzo im kibicujemy i życzymy im dużo szczęścia, gdy już oboje dorosną.
Akcja serialu zawsze zaczyna się w domu Chrisa, do którego zwykle wpada Joy z wizytą i spędza czas z Chrisem, swoim najlepszym przyjacielem. Gdy nagle zaczyna błyszczeć Super Księga i z jakiegoś powodu, bo np. dzieci coś mówiły lub coś zrobiły i to uruchomiło nawiązanie do znanej opowieści biblijnej, dzieci zaraz wyjmują Super Księgę z szuflady biurka, książka się otwiera, proponuje dzieciom podróż do danej historii i ruszają wraz z wiernym Gizmo, który zawsze im w tej podróży towarzyszy. Warto przy tym zauważyć, że zwykle odcinek sezonu I kończy się tym, że dzieci wracają do domu z ciekawymi wnioskami. Ale czasami dochodzi do tego, iż kończy się fabuła odcinka na jakieś ciekawej scenie, która kończy opowieść biblijną i nie wiemy już powrotu dzieci do swego świata, choć nie jest to trudne do odgadnięcia, że tak właśnie się stało. Zatem twórcy serialu nieraz nie pokazują nam powrotu Chrisa i Joy do swego świata, ponieważ doskonale wiedzą, iż widzowie sami się go domyślą i nie zawsze warto wszystko na ekranie ukazywać. To pokazuje, że twórcy uważają nas za osoby dość inteligentne, aby móc samemu odkryć ten fakt.
Warto zaznaczyć, że serial rozgrywa się w latach 80 XX wieku, czyli w tych czasach, w których powstała bajka. Twórcy zatem starali się odtworzyć klimat epoki, a zatem dzieciaki po powrocie ze szkoły spędzają czas np. wspólnie ze sobą czytając komiksy, jeżdżąc na rowerach, grając w piłkę, grając w badmintona albo tenisa, czy jeżdżąc na rolkach. Miło jest popatrzeć na to, zwłaszcza wtedy, gdy się jest dzieckiem lat 90 XX wieku, który podobnie jak lata 80 miało to do siebie, że dzieciaki tak często biegały tam po podwórku i na nim spędzały czas po szkole, od czasu do czasu oglądać coś w telewizji i bynajmniej nie śniły nawet o tym, aby używać komputerów do czegoś innego, jak tylko do pracy. Dzisiaj, w czymś, co można nazwać dobą komputerów, trudno sobie wyobrazić, że dzieciaki mogły tak prozaicznie żyć, ale taka bajka jest tego najlepszym dowodem. Rzecz jasna bajka też pokazuje pewne inne motywy z lat 80. Chris jako chłopiec zajmuje się niekiedy budowaniem czegoś z niczego, bo chłopcy lubili majsterkować. Joy nosi zawsze sukienkę i ma romantyczną naturę. Tata pracuje, mama głównie siedzi w domu i robi zakupy na obiad czy kolację. Chris też, jak to chłopiec, nieraz opiekuje się Joy i zasłania ją przed niebezpieczeństwem, gdy do niego dochodzi, a Joy bez wahania chowa się za jego plecami lub łapie go za ramię na znak, że się czegoś boi i potrzeba jej jego obrony. Zatem pewne stereotypy na temat ludzi i płci. Nie są one jednak pokazane w sposób wulgarny i odpychający, a raczej słodki i sympatyczny i niejedna feministka może się czepiać mamy Chrisa, że jest kurą domową, a małej Joy, że nie nosi dżinsów, ale prawda jest taka, że widząc, jak dobrze się bawią, gdy realizują stereotypy, same mogą im zazdrościć tak radosnego, chociaż może stereotypowego życia, jakie te urocze kobiece bohaterki wiodą.
Wspomniałem o tym, że bajka nie jest religijna. Wydaje się to niemożliwe, aby serial anime opowiadający o wydarzeniach z Biblii nie był przesiąknięty do szpiku kości religijnymi hasełkami. Jednak, co może zdziwić, tak właśnie jest. Ten serial nie jest nimi przesiąknięty. Możliwe, że to dlatego, iż jest to bajka japońska. Gdyby nakręcono ją w Europie, nie wiadomo, jakby wyglądała. Możliwe też, że duży wpływ na to miało również i to, że po prostu powstała w czasach, kiedy seriale animowane były tak tworzone, aby były dla wszystkich, nie tylko dla tych dzieci, które wierzą w Boga katolickiego czy innego. Po prostu serial miał być dla wszystkich i dlatego właśnie jako taki jest miły dla oka i ucha. Pamiętam, jak kiedyś jeden mój znajomy obejrzał za moją radą I sezon tego serial i był nim wręcz zachwycony, zwłaszcza, kiedy porównywał go do remaku „KSIĘGA KSIĄG”. Zaznaczył, iż zachwyca go szczególnie to w tej produkcji, że serial nie dźgał mu w oczy hasełkami biblijnymi. Co prawda, te padły kilka razy w produkcji, ale nie były one nachalne i nie próbowały nam wpoić jakąś konkretną teorię religijną do głowy. Dodatkowo spodobały mu się to, że postacie w tym serialu umieją się czegoś nauczyć po zakończeniu swoich przygód i nie powtarzają już starych błędów. Bo w przeciwieństwie do remaku, dzieci nie lecą do świata Biblii wtedy, kiedy coś zbroiły i muszą się czegoś nauczyć, ale dlatego, że po prostu mają czas i możliwość przeżyć jakąś przygodę, a to, co powiedziały lub zrobiły w jakiś sposób przypomniało Super Księdze o tym, co miało miejsce w Piśmie Świętym. Ważną różnicą między oryginałem a remakiem jest to, w anime nie dochodziło do sytuacji, kiedy Super Księga zmuszała dzieci do podróży. Na sam początek zawsze pytała Chrisa i Joy, czy chcą ruszyć w podróż, a gdy ci to potwierdzili, natychmiast zabierała ich w podróż. Na pozór nie jest to jakoś bardzo ważne, ale tak naprawdę również ma związek z Biblią i jej przekazem, z których jeden z nich mówi, iż człowiek ma zawsze wolną wolę i od niego zależy, jaką drogą podąży. Anime zatem pokazuje nam biblijną wartość, ukazaną jako coś jak najbardziej normalnego, jako zwykłą i świecką zasadzę, której może przestrzegać bez trudu każdy, nawet ateista.
Nie można oczywiście nie wspomnieć o polskim tłumaczeniu tego serialu. Jak dotąd, nie doczekał się on wersji z polskim dubbingiem, choć mam nadzieję i to ogromną, iż kiedyś to ulegnie zmianie. Jak na razie jednak serial ten jest dla nas dostępny jedynie w wersji z lektorem, którym jest Roman Baczyński, gdyż z takim lektorem serial był emitowany w Polsce na kanale TV TRWAM. Nie wiem, jaki lektor towarzyszył serialowi we wcześniejszych emisjach tej bajki. Wiem jednak, że polscy tłumacze nie byliby sobą, gdyby nie spolszczyli imion bohaterów. Tak więc zamiast Chrisa Peepera mamy w polskiej wersji Krzysia Patrzałka, z kolei zamiast Joy mamy Olę. O ile jeszcze przeróbka Chrisa na Krzysia ma sporo sensu, bo ostatecznie Christopher to Krzysztof, to przemiana Joy na Olę jest moim zdaniem pozbawiona jakiekolwiek logiki. Chyba twórcy wzięli sobie to imię tylko dlatego, że było ono trzyliterowe i jednosylabowe, tak jak oryginalne. Jednak to im można odpuścić, w przeciwieństwie do większej zbrodni, którą jest zmiana tego, kim dla Chrisa jest Uri. Chociaż w tym wypadku zawinili już amerykańscy tłumacze, na których bazowali polscy. W amerykańskim tłumaczeniu bajki, z powodu, który nie zostaje nam wyjaśniony, Uri zamiast bratem Chrisa staje się... jego kuzynem, synem brata profesora Peepera. Odbiera to sporo sensu serialowi, gdyż przecież mama Chrisa na końcu I sezonu mówi, że spodziewa się drugiego dziecka. Według japońskiego oryginału tym dzieckiem był właśnie Uriah zwany Uri. W amerykańskim i polskim tłumaczeniu z kolei chłopiec z jakiegoś powodu staje się kuzynem Chrisa i synem jego stryja, co oczywiście pozbawia zakończenie I sezonu jakiegokolwiek sensu. Gratuluję, amerykańscy twórcy dubbingowi. I wam, polscy tłumacze, którzy musieliście papugować ich pomysły.
Podsumowując, serial jest naprawdę świetny. Animacja może nieco lekka, a w kilku scenach wyraźnie widać, że są one kopiami innych, wcześniej użytych scen, ale są to tylko drobiazgi, która można im wybaczyć. Warto też dodać, że serial w Japonii zdobył taką popularność, że doczekał się spin-offu w postaci serialu anime „LATAJĄCY DOM”, w którym pewien chłopiec ze swoją sympatią, swoim młodszym bratem, pieskiem i robotem Gizmo trafia do tytułowego domu, który zbudował pewien profesor i z jego pomoc dzieciaki podróżują w czasie i spotykają postacie biblijne. Serial ten nie zdobył co prawda jakieś wielkiej popularności, ale jego istnienie dowodzi, że „SUPER KSIĘGA” cieszyła się kiedyś ogromnym wręcz sukcesem i w sumie nadal się cieszy, skoro powstał remake w postaci serialu o animacji komputer, która to animacja nazywa się „KSIĘGA KSIĄG”, ale o niej sobie opowiemy osobno. A na razie serdecznie zapraszam do poznawania świata naszych uroczych bohaterów, którzy nawiasem mówiąc, wyglądem niesamowicie wręcz przypominają postacie Asha i Sereny z anime „POKEMON”. W końcu tam też chłopak ma czarne włosy i brązowe włosy, a dziewczyna ciemno-blond i oboje mają do siebie ogromną słabość. Przypadek? Chyba nie.
Zatem podsumowując, czy polecam ten serial? Jak najbardziej. Uważam, że jest on produkcją dla wszystkich, zarówno wierzących, jak i niewierzących. Każdy z nas znajdzie w nim bowiem coś dla siebie i każdy, tak przynajmniej czuję, polubi te urocze dzieciaki i niejeden przeżyje z nim jeszcze super przygody.

Dogtanian i muszkieterowie (1981-1982)

Muszkieterów dzielnych trzech Świat wspaniały dziś poznamy. Jeden tu za wszystkich, A wszyscy za jednego. Oddać życie każdy z nich Gotów jes...