niedziela, 13 lutego 2022

Dogtanian i muszkieterowie (1981-1982)


Muszkieterów dzielnych trzech
Świat wspaniały dziś poznamy.
Jeden tu za wszystkich,
A wszyscy za jednego.
Oddać życie każdy z nich
Gotów jest dla sprawy.
Przykład dają nam, jak żyć
I jak wiernym być.

Muszkieterów dzielnych trzech,
Zawsze zwarci i gotowi.
Muszkieterów dzielnych trzech,
Wierni słudzy króla.
Oddał serce swoje psie
Każdy z nich dla sprawy.
Każdy z nich za kumpla w dym
Gotów rzucić się.

Tymi słowa zawsze wita nas czołówka tej znakomitej bajki, którą jednak z dzieciństwa bardzo słabo pamiętam, gdyż leciała tylko raz i byłem wtedy bardzo mały. Na szczęście po jakimś czasie została ona wznowiona na płytach DVD, które były wydawane w kioskach. W sumie cztery płyty, na których zmieszczono cały serial, czyli 26 naprawdę super i ciekawych odcinków. Oczywiście, jak się teraz zapewne domyślacie, zdołałem wszystkie kupić i obejrzeć, odnawiając swoją ogromną sympatię do tej bajki i poszerzając swoją kolekcję filmów i bajek o przygodach słynnych muszkieterów. Kto mnie bowiem zna, ten wie, że po prostu kocham przygody Atosa, Portosa, Aramisa i d’Artagnana, czy to w wersji książek napisanych przez Aleksandra Dumasa (ojca), czy też w formie filmów i bajek. W swojej bibliotece mam wszystkie książki Dumasa o muszkieterach, a w filmotece całą kolekcję filmów i bajek o muszkieterach. Dlatego tej pozycji nie mogło tam za nic w świecie zabraknąć. Jest to bowiem nie tylko bajka o muszkieterach, ale przy okazji jeszcze super produkcja animowana, którą stworzyli ci sami twórcy, którzy stworzyli przygody Willy’ego Fogga, o których jednak opowiemy innym razem, a o których mogę teraz powiedzieć, że są super serialem animowanym na naprawdę wysokim poziomie, zarówno pod względem animacji, jak i fabuły, o czym zresztą sobie zaraz opowiemy.
Serial „DOGTANIAN I MUSZKIETEROWIE”, wcześniej emitowany w Polsce pod tytułem „D’ARTAGNAN I TRZEJ MUSZKIETEROWIE”, jest bajką produkcji japońsko-hiszpańskiej, powstałą na motywach znakomitej i wręcz mistrzowskiej powieści autorstwa Aleksandra Dumasa (ojca) „TRZEJ MUSZKIETEROWIE”, choć uczciwie trzeba powiedzieć, że kilka pomysłów na fabułę np. zwabienie muszkieterów na statek i wysadzenie go w celu zabicia ich (na szczęście nieudanego) zaczerpnięto z drugiej części trylogii Dumasa, czyli „DWADZIEŚCIA LAT PÓŹNIEJ”, a kilka innych drobnych pomysłów zapożyczono z trzeciej części trylogii, czyli powieści „WICEHRABIA DE BRAGELONNE”, co znacznie widać w sequelu serialu, ale o nim później. Na razie skupmy się na tej produkcji. Rozgrywa się ona w świecie podobnym do naszego, we Francji, Anglii i Hiszpanii, ale zamieszkałej w zasadzie całkowicie przez antropomorficzne zwierzęta, głównie psy, choć kilka postaci należy do innego gatunku np. Milady to kotka, Pim to mysz, a Planchet to niedźwiedź. Akcja rozgrywa się w XVII wieku, bohaterowie jeżdżą konno i walczą za pomocą broni typowej do tamtego okresu np. szpady czy pistolety skałkowe. Również stroje są wiernie odtworzone z ilustracji do powieści o muszkieterach. Zatem pod względem odtworzenia klimatu tamtych czasów nie ma się czego uczepić. No, może tylko tego, że chociaż to Francja czasów Burbonów, to flaga narodowa jest trójkolorowa, czyli ta obecna, ustanowiona za czasów rewolucji francuskiej, czyli w czasach Dogtaniana nie mogła istnieć. Ale to tylko drobny szczegół.
A jak wygląda to wszystko pod względem fabuły? Tutaj też wszystko jest naprawdę bardzo dobrze ukazane. Akcja rozpoczyna się w Gaskonii, prowincji Francji, na której mieszka zubożały szlachcic Dogtanian z żoną i synkiem. Młody Dogtanian marzy o tym, aby zostać muszkieterem, tak samo, jak niegdyś jego ojciec. Dlatego pewnego dnia wyrusza do Paryża, aby zaciągnąć się do tej jakże pięknej i wspaniałej formacji, dowodzonej przez przyjaciela swego ojca, kapitana de Treville. Na podróż otrzymuje maść leczącą wszelkie rany od swojej matki, a od taty list polecający do kapitana muszkieterów oraz starą, rodową szpadę. Po drodze zostaje znieważony przez pewnego tajemniczego szlachcica, którego nazywa Czarny Wąsik od jego charakterystycznych wąsików. Dopada go w przydrożnej oberży i wyzywa na pojedynek, który tajemniczy szlachcic wygrywa za pomocą podstępnych sztuczek. Potem Dogtanian jest świadkiem jego rozmowy z tajemniczą Milady. Nie wie, że właśnie wplątał się w intrygi podstępnego kardynała Richelieu, I ministra króla jegomości Ludwika XIII. Kardynał wręcz nienawidzi muszkieterów oraz królowej Anny za ich pozytywny wpływ na króla. Zamierza więc skompromitować muszkieterów w oczach monarchy, ale jego plany kończą się jak dotąd niepowodzeniem. Dogtanian tymczasem, pozbawiony konia, którego musiał zostawić w oberży, gdyż nie miał dość pieniędzy na zapłatę rachunku za nocleg i szkody uczynione w wyniku pojedynku, dociera do Paryża, w czym pomaga mu urocza, nieco tylko starsza od niego Juliette, dama dworu królowej, w której Dogtanian zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Z jej pomocą Dogtanian zdobywa też nową szpadę (starą stracił w walce z Czarnym Wąsikiem) i zdobywa miejsce w gospodzie prowadzonej przez pana Bonacieux, wuja Juliette. Poznaje też niebawem trzech muszkieterów: Atosa, Portosa i Aramisa, najlepszych z formacji kapitana de Treville. Początkowo wchodzi z nimi w konflikt, który ma się zakończyć pojedynkiem, ale zamiast niego dochodzi do walki całej czwórki z ludźmi kardynała, co ostatecznie kończy się tym, że Dogtanian zostaje przyjęty do paczki trzech nierozłącznych kompanów. Kapitan de Treville póki co nie może przyjąć do swojej formacji Dogtaniana, ale obiecuje mu uczynić to, jeśli chłopak się wykaże, a dodatkowo odsłuży swoje w gwardii pałacowej. Jednak Juliette zostaje porwana przez Czarnego Wąsika, którym okazuje się być hrabia de Rochefort, wierny sługa kardynała i jego najważniejszy agent. On oraz kapitan straży Richelieu, gruby i niezdarny Widdi Mere rywalizują o względy swego przełożonego na wszelkie możliwe sposoby próbują zaszkodzić muszkieterów oraz wtrącającemu się coraz bardziej w ich sprawy Dogtanianowi. Dodatkowo jeszcze parol na naszego bohatera zagina piękna Milady, również agentka kardynała, która raz nawet hipnotyzuje Dogtaniana i poleca mu zabić królową i tylko czujności swoich przyjaciół oraz ukochanej Juliette, która ucieka porywaczom, udaje mu się wyrwać z transu i nie dokonać zbrodni. Intrygi jednak trwają, raz w ich wyniku zostaje aresztowany wuj Juliette, ale Dogtanian przyczynia się do jego uwolnienia, a w międzyczasie poznaje pyskatą mysz płci męskiej imieniem Pim (w oryginale Pip), który staje mu się wiernym druhem w wielu przygodach. Dodatkowo zyskuje też wiernego sługę w osobie Plancheta, dawniej pracującego w oberży, od której wszystko się zaczęło. On to zwraca mu wiernego konia Sandy’ego po tym, jak jego pracodawca plajtuje i wstępuje na służbę do Dogtaniana, kilkakrotnie pomagając mu w trudnych sytuacjach. Nieco później do Paryża przybywa z misją pokojową premier Anglii, książę Buckingham, przyjaciel królowej, potajemnie w niej zakochany. Wizyta ta jest przeprowadzona po cichu, gdyż król nie lubi księcia, a królowa podczas tej wizyty daje Buckinghamowi dwanaście diamentowych spinek na znak przyjaźni. Richelieu odkrywa to i proponuje królowi wydać bal, na którym królowa pojawi się ze spinkami. Juliette prosi wówczas Dogtaniana o pomoc w odzyskaniu kamieni. Nasz bohater wspierany przez wiernych przyjaciół dociera do Anglii, odzyskuje spinki i pokonuje próbującą ją przejąć Milady. Ta zapowiada im zemstę i kilkakrotnie próbuje zabić Dogtaniana, jednak bezskutecznie. Dzięki misji naszego bohatera intryga kardynała się nie udaje, a honor królowej jest ocalony. Potem jeszcze nasi bohaterowie ścigają bandytę i pirata Niebieskiego Sokoła i po kilku perypetiach dopadają go, odzyskując przy tym skradzione przez niego hiszpańskie klejnoty, które potem muszą odwieźć do Hiszpanii. Tam próbują ich wyeliminować Rochert i Milady, na różne jednak sposoby, ale ich plany kończą się fiaskiem. Ostatecznie Milady proponuje kardynałowi otruć Dogtaniana, ale Rochefort, jako szlachcic uważa, że to niegodna metoda działania i uprzedza o wszystkim swego przeciwnika, dzięki czemu unika on otrucia przez Milady i Widdi Mera, a potem obaj adwersarze staczają ze sobą uczciwy pojedynek na szpady, przerwany jednak przez Milady próbującą dokończyć dzieła. Muszkieterowie jeszcze raz ją pokonują, a Dogtanian i Rochefort godzą się, a gdy nieco później ma miejscowe głosowanie zorganizowane przez króla, mające na celu ustalić, czy Dogtanian nadaje się na muszkietera, Rochefort również oddaje swój głos na chłopaka. Dzięki temu Richelieu ponosi ostateczną klęskę, a Dogtanian zostaje oficjalnie przyjęty do formacji muszkieterów, a do tego zaręczą się z ukochaną Juliette.
Tak oto w skrócie wygląda fabuła tego serialu. Przygód jest oczywiście znacznie więcej, ale nie ma tu miejsca, aby o wszystkich wspominać. Chętnych zaś do ich poznania odsyłam do bliższego zapoznania się z serialem, który jest tego zdecydowanie wart. Nie wiem, czy można się w nim czegoś uczepić. Wszystko jest bowiem takie, jakie być powinno: wartka fabuła, ciekawe postacie, świetna muzyka i piosenka z czołówki, rewelacyjnie wtrącający swoje wypowiedzi narrator, realia XVII wieku oddane pierwszorzędnie. Czego chcieć więcej? Nie będę się tu wypowiadał na temat wierności książce, gdzie przecież nie wszystko zawsze dobrze się kończyło, a kilka sympatycznych postaci zginęło, w tym ukochana głównego bohatera. Tutaj nie ma na to miejsca, dobro zawsze wygrywa, zło zostaje zawsze pokonane, a akcja jest zawsze wartka. Dodatkowo postacie są ciekawie skonstruowane, zwłaszcza te dodane do produkcji np. Widdi Mer, gruby dowódca gwardii Richelie, wredny i gruby, a do tego bardzo nieudolny, chyba wzorowany na osobie sierżanta Garcii z serialu Disneya „ZORRO”. Albo jeszcze Pim, po prostu rewelacyjny bohater: pyskaty, zarozumiały, pewny siebie i bardzo wygadany, ale za to wierny, oddany i lojalny wobec przyjaciół. Aż żal, że tych postaci nie ma w oryginalnej książce.
Jeśli chodzi o charaktery postaci, to tutaj można się uczepić kilku rzeczy. Przede wszystkim w książce to Atos był tym najstarszym i najmądrzejszym z grupy, a Portos był sympatycznym miłośnikiem dobrych imprez i bijatyk oraz posiadaczem ogromnej siły fizycznej. W bajce z kolei zamieniono ich rolami. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Nieco to może razić takiego fana jak ja, ale to jest ostatecznie drobna wada. Drażnić bardziej może za to lekkomyślność Dogtaniana na początku serialu, jego nerwowy charakter i zdolność pakowania się w kłopoty z byle powodu, ale ostatecznie to młody chłopak, który dopiero wychodzi na świat i samodzielnie zdobywa w nim doświadczenie, więc można mu to wybaczyć, tym bardziej, że z czasem dojrzewa emocjonalnie do wielu spraw, zwłaszcza do miłości. Inne postacie są zaś nieco ulepszone np. Aramis nie jest jak w książce babiarzem mającym tabun wzdychających kochanek, tylko jedną ukochaną, dla której czytuje wiersze i niekiedy nawet sam je pisze, co nie przeszkadza mu wszak być niekiedy też pobożnym, ale na szczęście nie w przesadny sposób. Pamiętam, że ze wszystkich muszkieterów w powieściach Dumasa, to Aramis był tym moim najmniej lubianym bohaterem. Tutaj z kolei uwielbiam to, jak zabawnie zaleca się do ukochanej lub jest o nią zazdrosny, bo ta uśmiechnęła się do Dogtaniana. Juliette z kolei, czyli postać inspirowana Konstancją Bonacieux z książki, jest już o wiele sympatyczniejsza niż jej pierwowzór. Konstancja bowiem nie wiem, czy tak szczerze kochała d’Artagnana. Raczej traktowała go jak dobrego przyjaciela i swego wielbiciela, którego może wciągnąć w różne intrygi w obronie swojej pani, korzystając z tego, że ten ślepo jest w niej zadurzony. To filmy wypromowały ją na wierną ukochaną d’Artagnana, w książce jakoś nie bardzo tę miłość dostrzegam. Może z czasem się ona pojawia, ale nie jestem pewien, czy było to prawdziwe uczucie, czy tylko zauroczenie pomieszane z wdzięcznością. O wiele lepiej wypada to w bajce. Juliette szczerze lubi Dogtaniana, ale traktuje początkowo jego uczucia jako zwykłe zauroczenie, które może szybko minąć, do tego drażni ją charakter chłopaka, z czasem odwzajemnia w pełni jego uczucia, zwłaszcza wtedy, gdy widzi, jak on dojrzewa emocjonalnie pod wpływem przeżytych przygód. O wiele bardziej do mnie przemawia ta postać niż jej pierwowzór. To samo tyczy się też Anny Austriaczki, w książce sympatycznej, ale też nieco próżnej i głupiutkiej królowej, tutaj zaś ukazanej jako mądra, dojrzała i rozsądna osoba, do tego też kochająca szczerze swego męża i darząca jedynie przyjaźnią Buckinghama, który choć ją kocha, szanuje to i nie próbuje rozbić jej związku. Tak samo i Buckingham zostaje w bajce nieco wybielony i ukazany jako mądry i rozsądny polityk, ale też wierny i oddany przyjaciel królowej Anny, a później i Dogtaniana. Ludwik XIII z kolei już jest podobny do tego, którego znamy w książce, czyli chyba niezbyt zdolny władca, łatwo się nudzący i śmiejący się z porażek kardynała, bez którego wszak nie umie sobie dobrze poradzić w świecie wielkiej polityki.
A co do czarnych charakterów, to chyba nie ma się czego uczepić. Są one po prostu doskonałe. Richelieu to przebiegły drań i niecny intrygant, Rochefort to jego wierny agent, nawet niezły drań, ale mający mimo wszystko swoje pewne zasady, których nawet dla kardynała nie złamie. Milady to bezwzględna piękna kotka, który umie uwodzić mężczyzn i zdobywać sympatię kobiet, aby potem wroga wyeliminować nożem, pistoletem lub własnymi kocimi pazurkami. Do tego mściwa i bezwzględna, nie daruje raz uczynionej zniewagi. Widdi Mer z kolei to zarozumiały i raczej tchórzliwy grubas, kapitan gwardii kardynała, niezbyt jednak radzący sobie w intrygach, wolący zawsze brutalne rozwiązania i wysyłany jedynie do brudnej roboty. Jednym słowem, cała plejada znakomicie ukazanych złoczyńców do pokonania. Każdy ciekawie ukazany, a do tego nie zawsze wygranie z nimi jest łatwe dla naszych bohaterów, co czyni serial zdecydowanie ciekawszym dla każdego widza.
Warto zauważyć, że serial doczekał się wersji pełnometrażowej, zmontowanej z fragmentów serialu w półtoragodzinny film. W Polsce był on wydawany na kasetach VHS oraz płytach VCD aż w trzech wersjach, w których każda miała innego lektora i inne tłumaczenie. Tak więc na kasetach wydawano to pod tytułami: „CZWORONOŻNI MUSZKIETEROWIE: DOGTANIAN PRZYBYWA” oraz „NADZWYCZAJNE PRZYGODY DOGTANIANA”, gdzie polscy tłumacze bazowali na hiszpańskiej wersji filmu. Potem jeszcze wydali pełnometrażową wersję przygód Dogtaniana jako „D’ARTAGNAN I TRZEJ MUSZKIETEROWIE”, gdzie bazowali już na angielskiej wersji tego filmu, która ma nawet inną czołówkę od poprzednich i wrócono do imienia d’Artagnan, jak w powieści. Dodatkowo film wydano też na VCD jako „DOGTANIAN: W SŁUŻBIE KRÓLA”, jednak z jakiegoś powodu wersja ta jest skrócona o jakieś dwadzieścia minut i brak w niej kilku scen. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Myślę jednak, że warto obejrzeć wszystkie te wersja, zwłaszcza, iż wszystkie mają innego lektora, inne tłumaczenie i wszystkie mogą nas nieco zaskoczyć.
Ponieważ przygody Dogtaniana i jego przyjaciół stały się bardzo popularne, nic dziwnego, że doczekały się one kontynuacji w postaci serialu „POWRÓT DOGTANIANA”, ale już bez udziału Japończyków w tej produkcji. Serial nie był nigdy emitowany w Polsce, ale na kasetach VHS wydano jego pełnometrażową wersję, o której opowiem w następnym artykule. Dodać jeszcze muszę, iż w planach jest pomysł stworzenia reboota przygód Dogtaniana, oczywiście w animacji komputerowej. Zwiastun tegoż dzieła można już obejrzeć, zatem nie jest wykluczone, że doczekamy się tej wersji także i po polsku. Oczywiście daleko mu będzie do oryginału, to więcej niż pewne, ale nie mam nic przeciwko temu, aby taką wersję zobaczyć. Kto wie, może mnie ona czymś pozytywnym zaskoczy?
Na zakończenie dodam, iż serial ten doczekał się dwóch polskich wersji językowych. W pierwszej Dogtanian nazywał się d’Artagnan, Juliette to była Julia, a inne imiona też nieco spolszczono. Niewiele wiadomo o tej wersji, zachowała się z niej jedynie czołówka, choć możliwe, że gdzieś może kiedyś namierzymy całe odcinki nagrane w tej wersji. Chętnie bym ją obejrzał, choćby ze zwykłej ciekawości. Niewiele też wiemy o obsadzie dubbingu, poza tym, że wystąpili tam Maciej Damięcki jako D’Artagnan i Ryszard Olesiński jako Pim. Z kolei druga wersja dubbingowa została wydana na płytach DVD i jest ogólnie dostępna dla wszystkich. Zachowano w nich oryginalne imiona bohaterów, ale zmieniono Pipa na Pima, nie jestem pewien, dlaczego. W obsadzie do tej wersji wystąpiły prawdziwe gwiazdy polskiego dubbingu:

Marek Barbasiewicz jako Narrator
Wojciech Machnicki jako Dogtanian
Jarosław Boberek jako Portos i Pim
Dariusz Błażejewski jako Atos
Zbigniew Suszyński jako Aramis, Ludwik XIII i Planchet
Joanna Pach-Żbikowska jako Juliette
Stefan Knothe jako kardynał Richelieu
Piotr Warszawski jako Hrabia de Rochefort
Julita Kożuszek-Borsuk jako Milady de Winter
Mieczysław Morański jako kapitan de Treville, książę Buckingham i Niebieski Sokół
Jan Kulczycki jako Widdi Mer

Po prostu rewelacyjna obsada dubbingowa, a już prawdziwym królem jest tutaj pan Boberek, który doskonale gra kilka postaci naraz i zawsze każdej umie stworzyć zupełnie inną tonację swego głosu. Szczególnie rewelacyjny jest jako Pim i Portos. Jako Portos mówi swoim naturalnym głosem, jako Pim z kolei tak piskliwym głosikiem, że trudno rozpoznać w nim tego samego aktora, który w tej samej bajce dubbinguje poważnego Portosa. Za każdym razem, gdy słyszę pana Boberka jako Pima, po prostu mam ochotę płakać ze śmiechu i nie tylko ze względu na zabawne teksty przez niego wypowiadane, ale i dlatego, że wypowiada je po prostu po mistrzowsku. A ta scena, w której jako Pim śpiewa „Piętnastu chłopa na umrzyka skrzyni”, niemiłosiernie przy tym fałszując, jest po prostu rewelacyjna. Ja sam ciągle pękam na niej ze śmiechu.
Podsumowując zatem, jest to bajka niesamowicie ciekawa, przyjemna i pełna ciekawych wydarzeń, z wartką akcją, interesującymi postaciami oraz po prostu mistrzowsko składająca hołd mistrzowi pióra, panu Dumasowi. Polecam ją zatem serdecznie wszystkim miłośnikom przygód muszkieterów, jak również i tym, którzy nie są ich fanami, ale lubią dobre seriale przygodowe, przy których zawsze będą się świetnie bawić, bo to jest właśnie taki serial. Dlatego siadajcie na koń, moi drodzy, łapcie za szpady i z okrzykiem: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!” dołączcie do Dogtaniana i jego dzielnych towarzyszy, a zapewniam was, że nie będziecie się nudzić.

niedziela, 30 stycznia 2022

Szept serca (1995)


Ci, którzy mnie znają, dobrze wiedzą, że nie jestem i nigdy nie byłem jakimś wielkim miłośnikiem opowieści dla nastolatek, poruszających typowo nastoletnie problemy i próbujące, zwykle raczej bezskutecznie, pokazać je w jakiś ciekawy sposób. Dzieła takie zyskują moją ogromną niechęć z powodu często ukazanego w sposób trywialny problemów młodych ludzi w okresie dojrzewania, zwykle przy tym skupiając się na dzieciach z bogatych domów, których problemy nieraz są mocno wyimaginowane, a które to dzieciaki nie wzbudzają w najmniejszych nawet stopniu sympatii widza. Przede wszystkim dotyczy to produkcji amerykańskich, które zawsze są płytkie, głupie i trywialne, a poczucie humoru w nich zastosowane dość prostackie i nie wiem, kogo ono może bawić. O ile jednak Amerykanie całkiem w tej sprawie spartaczyli robotę, o tyle Japończycy dali z siebie naprawdę wszystko, aby stworzyć dzieła pokazujące losy nastoletnich dziewczyn w czasach okresu dojrzewania w ciekawy i naprawdę zabawny sposób. Powstało sporo anime poruszających takich temat, a wielkich ich plusem było to, że oprócz zwyczajnego życia miała miejsce w ich życiu magia, niezwykłe przygody z nią związane oraz postacie z innych światów, mocno wpływające na losy bohaterek. W ten sposób żadna z tych serii nie jest nudna i każdy znajdzie tu coś dla siebie: jedni będą zachwyceni doskonałym oddaniem u nastolatek okresu dojrzewania i typowych dla tego okresu perypetii, a inni magią i przygodami z nią związanymi, a wszystkich na pewno rozbawi użyty w tych bajkach humor, który jest naprawdę dobry.
Produkcja, o której chciałbym dzisiaj opowiedzieć, pozornie nie pasuje do tego, o czym mówię. Wszak jest to film animowany o zwykłej nastolatce, która nie spotyka wcale na swojej drodze magicznych stworzeń i istot z innego wymiaru. Ot, po prostu żyje sobie swoim życiem w swoim rodzinnym miasteczku i ma typowe dla nastolatek problemy. Czy jednak aby na pewno nie pojawia się w jej życiu magia? Owszem, pojawia się, ale jest dość inna i taka bardziej nietypowa. Magia, której w zasadzie każdy z nas może doświadczać w codziennym życiu, jeśli tylko otworzy na nią swoje serce. Czy to magia miłości? Tak, ale nie tylko do ukochanej osoby. To także magia miłości do tego, co się robi, do swoich pasji, do swoich wszelkiej maści zainteresowań. Ona to sprawia, że chcemy się rozwijać, stawiamy sobie cele przed sobą, dążymy do nich mimo kpin innych ludzi, jak również umiemy dostrzegać więcej piękna w świecie, który nas otacza. O tej magii jest przede wszystkim ten film. A fabuła wydaje się być jedynie pretekstem do tego, aby nam o tej magii opowiedzieć.
Fabuła z kolei przedstawia nam historię czternastoletniej Shizuku Tsukishima, uczennicy gimnazjum w japońskim mieście Tama, które wchodzi w skład Tokio. Shizuku jest dość dobrą uczennicą, ale niespecjalnie lubi się uczyć, ani tym bardziej pomagać rodzicom i siostrze w domu. Woli za to spędzać czas ze swoimi koleżankami i pomagać im w ich problemach. Niedawno pocieszała koleżankę, która zakochała się z wzajemnością w koledze z klasy, ale ten ją odtrąca. Shizuku idzie z nim o tym porozmawiać, a wtedy dowiaduje się, że ten jest zainteresowany nią i dlatego odtrącił jej koleżankę. Oczywiście Shizuku, kierowana lojalnością wobec swojej przyjaciółki, nie chce o takiej miłości nawet słyszeć i ucieka. Jednak oprócz rozmów z koleżankami, Shizuku ma dwie wielkie pasje, którym niemal całkowicie się poświęca. Jest to czytanie książek oraz przerabianie na japoński amerykańskich piosenek. Teraz ostatnio przerabia jedną z nich: „TAKE ME HOME, COUNRY ROADS”. Pewnego dnia, po rozmowie z koleżanką na temat tej piosenki, niechcący zostawia na ławce książkę ze swoją przeróbką tego utworu. Wraca więc po swoją własność i odkrywa, że na ławce siedzi chłopak, nieco starszy od niej, który czyta właśnie jej wypociny, a potem oddaje je dziewczynie i żartuje sobie z nich. Shizuku jest wściekła, ale stwierdza, iż jej tłumaczenie faktycznie nie jest najlepsze i postanawia je poprawić. Jednocześnie, korzystając z wolnego czasu, pożycza sobie kolejne ciekawe książki ze szkolnej biblioteki. O dziwo, wszystkie książki, które czyta, jak wynika z ich kart bibliotecznych, czytał także niejaki Seiji Amasawa i to niedługo przed nią. Dziewczynka już od jakiegoś czasu zwróciła na to uwagę, ale teraz jej uwaga skupia się na tym fakcie jeszcze bardziej. Zastanawia się, kim może być Seiji i przez chwilę rozważa myśl, że może to być ten sam chłopak, który śmiał się z jej wypocin, ale szybko ją odrzuca. Przecież Seiji nie może być taki. Przecież on jest miły, inteligentny i grzeczny, prawda?
Pewnego dnia Shizuku ma zanieść ojcu obiad do jego miejsca pracy, czyli do biblioteki miejskiej. Dziewczyna jedzie tam metrem, a jej uwagę przykuwa wtedy tajemniczy puszysty kot, który niczym Biały Królik prowadzi ją do tajemniczego miejsca. Shizuku niczym Alicja podąża za nim i natyka się wówczas na antykwariat, prowadzony przez starszego pana. Zachwycona ogląda jego wnętrze, a jej uwagę przykuwa stary zegar z figurkami nawiązującymi do japońskiej legendy o rozdzielnej parze kochanków. Dużą uwagę przykuwa także Baron, figurka kota w cylindrze i fraku. Shizuku jednak nagle sobie przypomina o swoim obowiązku, który miała wykonać, dlatego pędzi do biblioteki, nie zauważając, że nie ma przy sobie siatki z obiadem dla taty. Przypomina sobie o niej dopiero wtedy, gdy nagle dogania ją na rowerze ten sam chłopak, który śmiał się z jej tłumaczenia piosenki. To on przywozi jej zgubioną siatkę, a na bagażniku jego roweru siedzi ten sam kot, który wskazał jej antykwariat. Dziewczynka chce zapytać chłopaka, czy ten zna starszego pana, ale chłopak zaczyna żartować sobie, iż ten obiad jest ogromny i Shizuku musi być niezłym żarłokiem. Dziewczyna znowu się więc obraża, a jej nieznajomy wybawiciel odjeżdża i znika za zakrętem.
Wkrótce Shizuku odkrywa, że chłopak ten chodzi do tej samej szkoły, co ona. Nie sprawia jej to przyjemności, jednak dochodzi do sytuacji, która zmienia całkiem nastawienie Shizuku. Otóż dziewczyna znowu śledzi tajemniczego kota, a ten prowadzi ją do antykwariatu i potem znika, aby podrażnić psa sąsiadów. Przed antykwariatem Shizuku spotyka chłopaka, który wyjawia jej, iż ten kot jest bardzo tajemniczy, nie ma jednego domu, bywa w kilku naraz i nosi różne imiona: on sam nazywa kota Księżyc, z kolei sąsiedzi wołają na niego Kulka. Shizuku zaprasza dziewczynę do środka i wyjawia, że antykwariat należy do jego dziadka, u którego on chwilowo mieszka. Opowiada też Shizuku o swojej pasji: chce zostać lutnikiem i produkować skrzypce, nawet pokazuje jej jedno swoje rękodzieło. Ponieważ umie też na nich grać, Shizuku prosi go o to, aby zagrał coś dla niej. Chłopak się zgadza pod warunkiem, że ona będzie przy tym śpiewać, następnie zaczyna grać dobrze jej znany utwór: „COUNTRY ROADS”. Shizuku zaczyna śpiewać, a po chwili do domu wraca dziadek Seijiego w towarzystwie swoich dwóch kolegów. Gdy widzą oni dzieciaki, dołączają do nich i zaczynają im akompaniować na różnych instrumentach. Zabawa robi się przednia, do czasu, gdy po wykonaniu utworu jeden z kolegów dziadka nazywa chłopaka: „Seiji”. Wówczas Shizuku dowiaduje się, że to on jest Seiji Amasawa, który tak ją intrygował od dawna. Jest załamana, wszak chłopak bywał do niej nieprzyjemny, a ona wyobrażała sobie, że to uroczy, inteligentny i sympatyczny młodzieniec. Oboje lekko się z tego powodu sprzeczają, ale śmiech starszych panów, ubawionych tą sytuacją sprawia, że i oni zaczynają się z tego śmiać. Potem Seiji odprowadza Shizuku do domu, przy okazji wyznając jej, że tak naprawdę podobały mu się jej tłumaczenia piosenek. Shizuku lekko mu dokucza, ale widać, iż już uzyskał jej przebaczenie.
Od tego czasu oboje spędzają ze sobą dużo czasu po szkole, a relacje między nimi coraz bardziej się ocieplają. Pewnego dnia jednak Seiji prosi Shizuku o rozmowę na osobności. Robi to w obecności jej klasy, która od razu ogłasza wielkie święto, bo „Shizuku ma chłopaka”. Dziewczyna zażenowana ich głupim zachowaniem, ucieka z Seiji w ustronne miejsce. Chłopak wyjawia jej, że się w niej zakochał i dlatego pożyczał wszystkie książki z biblioteki, aby zauważyła jego nazwisko w karcie bibliotecznej i zainteresowała się nim. Przy okazji nieraz też siadał przy niej na stołówce, ale ona nawet nie zwracała na niego uwagi. Teraz Shizuku bardzo tego żałuje, bo rozumie, że odwzajemnia uczucia chłopaka, który niestety chce wyjechać do miasta Cremona we Włoszech, aby sprawdzić się w lutnictwie. Chce iść do szkoły lutników, musi jednak pokazać tam, dokąd jedzie, że poradzi sobie w tym zawodzie i ma do niego talent. Wyjeżdża niedługo, dlatego chciał porozmawiać o tym z Shizuku. Dziewczyna jest załamana, dodatkowo ich rozmowę podsłuchuje prawie cała klasa, licząca na to, że para zacznie się zaraz całować. Shizuku odkrywa to i krzyczy na nich, po czym zalewa się łzami. O swojej sytuacji opowiada najlepszej przyjaciółce, która podtrzymuje ją na duchu.
Niedługo potem Seiji wyjeżdża, żegnając się z Shizuku i obiecując wrócić po wszystkim i opowiedzieć jej, jak mu poszło. Dziewczyna zaś spędza dużo czasu z jego dziadkiem, który opowiada jej o Baronie, kociej figurce, która tak bardzo ją intryguje. Okazuje się, że były dwie takie figurki. Druga przedstawiała kotkę i należała do ukochanej dziadka Seijiego, która jednak wyjechała ze swoją figurką do Europy w czasie II wojny światowej, a potem już nigdy tu nie wróciła. Dziadek Seijiego wciąż nie przestał jej kochać, a figurka przypomina mu o niespełnionej miłości. Shizuku wpada na pomysł napisania powieści o przygodach kota Barona, a dziadek Seijiego popiera ten pomysł, ale stawia warunek: on chce być pierwszym jej czytelnikiem. Dziewczyna bierze się ochoczo do pracy i pisze opowiadanie „NARZECZONA DLA KOTA”, przy okazji zaniedbując jednak naukę, a także na pewien czas przestając w ogóle chodzić do szkoły. Jej starsza siostra i matka nie są z tego zadowolone, ale ojciec o dziwo reaguje stoickim spokojem, uważając, że jego córka sama zrozumie, że pasje pasjami, ale nie należy zaniedbywać przez to nauki. Shizuku rzeczywiście sama dochodzi do takich wniosków, kiedy wreszcie kończy swoje dzieło. Choć dziadek Seijiego jest nim zadowolony, ona sama uważa, że książka pozostawia wiele do życzenia. Starszy pan mówi jej wówczas, iż jej talent literacki to nieoszlifowany diament, który wymaga odpowiedniej obróbki, a ta może zostać dokonana tylko przez bardzo intensywne pisanie i rozwijanie tegoż talentu. Shizuku wraca do szkoły i uczy się dużo lepiej niż przedtem, jednak nie zaniedbuje pisania, rozumiejąc, że tak jak Seiji, ona również odkryła w sobie talent.
Mija nieco czasu, starsza siostra Shizuku postanawia wyprowadzić się do koleżanki i wraz z nią przygotowywać się do studiów medycznych. Jej rodzice witają to ze smutkiem, ale mimo to życzą córce dużo szczęścia na nowej drodze życia. Shizuku tęskni za Seijim, który niespodziewanie wraca i zabiera ją wcześnie rano na przejażdżkę rowerową, podczas której wyznaje, iż dobrze mu poszło, bo choć nie dostał się jeszcze do wymarzonej szkoły, to prowadzący ją ludzie uznali, że ma talent i powinien go rozwijać, co on oczywiście przyjmuje jako dobrą monetę. Następnie oboje obserwują wschodzące słońce, a Seiji prosi, aby Shizuku wyszła za niego, gdy będą już dorośli. Dziewczyna się zgadza, a następnie obiecują sobie dbać o swoje uczucie i swoje talenta, aby nigdy te piękne dary nie zostały zaniedbane. Tą sceną kończy się film.


Animacja ta powstała na podstawie mangi o tym samym tytule. Warto przy tym zauważyć, że oryginalny tytuł po japońsku oznacza „SŁUCHAJ UWAŻNIE”, co doskonale oddaje charakter filmu. Wydając jednak amerykańską wersję filmu studio Ghibli, które wyprodukowało ten film, zmieniło mu tytuł na „WHISPER OF THE HEART”, co po polsku oznacza „SZEPT SERCA” i pod takim tytułem ten film trafił do Polski. Wielka szkoda, że w Polsce nie jest on dostępny w wersji zdubbingowanej po amerykańsku, gdyż zagrało w niej kilku naprawdę dobrych aktorów, takich jak Cary Elwis czy Ashley Tisdale. Jeszcze większy smutek ogarnia serce wtedy, gdy uświadomimy sobie, iż do dzisiaj film nie doczekał się polskiego dubbingu, co moim zdaniem jest stratą niepowetowaną. Film ten jest w Polsce dostępny jedynie w wersji po japońsku z polskim lektorem. Nie jest to źle, choć czasami ten oryginalny japoński pod lektorem brzmi nieco dziwnie. Do tego piosenka „COUNTRY ROADS” po japońsku nie brzmi tak dobrze, jak po angielsku, gdzie w filmie wykonuje ją raz słynna Olivia Newton-John (ta sama, co grała z Johnem Travoltą w musicalu „GREASE”), a także Britanny Snow, czyli aktorka podkładająca głos Shizuku. Moim zdaniem już dla samej tej piosenki po angielsku warto by było udostępnić w naszym kraju wersję z amerykańskim dubbingiem i dodać do niej polskiego lektora. Ale i tak jest dobrze, chociaż ja wciąż marzę o tym, aby dodać do niej polski dubbing, jednak z zachowaniem po angielsku piosenki „COUNTRY ROADS”, bo polskie słowa mogłyby zepsuć ten jakże cudowny utwór. Kto go nie zna, ten niech sobie posłucha tej piosenki, najlepiej w wersji znanej z filmu. Na YouTube fragmenty tego filmu, w tym ten, w którym Shizuku wykonuje go z Seijim w jego warsztacie są dostępne i można je bez trudu odnaleźć.
Film jest naprawdę uroczy i przyjemny, dodatkowo posiada lekkie nawiązanie do innych klasyków tej wytwórni. W jednej ze scen widzimy przykładowo książkę „TOTORO”, co jest nawiązaniem do animacji „MÓJ PRZYJACIEL TOTORO”. W innej scenie zaś widzimy idących ulicą Seita i Setsuko z filmu „GROBOWIEC ŚWIETLIKÓW”. Jeszcze kiedy indziej widzimy, że Shizuku ma na półce laleczkę Kiki, głównej bohaterki filmu „PODNIEBNA POCZTA KIKI”. A na tarczy zegara w antykwariacie widnieje napis „Porco Rosso”, co nawiązuje do filmu, który był już wtedy w planach i został zrealizowany zaraz po „SZEPCIE SERCA”, czyli do filmu „SZKARŁATNY PILOT” (czyli w oryginale „PORCO ROSSO”). To jednak nawiązania tylko do fanów animacji tej wytwórni. Jest jednak jeszcze coś, o czym nie wszyscy wiedzą. Pod naciskiem fanów wytwórnia stworzyła spin-off przygód Shizuku nazwany „NARZECZONA DLA KOTA”, który może być śmiało przez fanów traktowany jako ekranizacja opowiadania naszej głównej bohaterki. Nie jest to dzieło tak dobre, jak omawiany teraz film, ale zdecydowanie warto go poznać, bo ma w sobie to coś.
Warto zauważyć, że film ten nie jest jakimś dziełem pełnym akcji, przygód i niebezpieczeństw. Opowiada raczej o prostym życiu, w którym jednak każdy może odnaleźć magię, jeżeli oczywiście uważnie wsłucha się w szept swego serca. Przy okazji czas trwania filmu to niemalże dwie godziny i wielu ludziom może się on nieco dłużyć, zwłaszcza, że akcja płynie powoli, ale za to ciekawie i warto uważnie jej się przyglądać. Chociaż kilka wątków niepotrzebnie tutaj przedłuża cały obraz jak np. nierozwijany potem w ogóle wątek nieszczęśliwej zakochanej koleżance Shizuku, której obiekt westchnień kocha się właśnie w Shizuku. To nigdy potem nie wraca i mogliby sobie to darować. Możliwe jednak, że dodali ten wątek, aby cała historia była bardziej realistyczna. A jest realistyczna i to bardzo. Wielu narzeka, że Shizuku nie jest zbyt sympatyczna, sprawia wrażenie osoby narcystycznej, skupionej na sobie i wymigującej się od nauki i obowiązków, ale ci, którzy tak mówią, chyba sami zapominają, jak byli w wieku Shizuku. Czy wtedy oni palili się do sprzątania w domu, pomagania rodzicom lub nauki? Jeśli tak, to mają mój szacunek, ale nie sądzę, aby takich osób było wiele. To wszystko można zatem potraktować nie jako wady Shizuku, co raczej jako realistyczne ukazanie charakteru postaci. Najwięcej realizmu, jeśli mowa o charakterze, zawiera chyba scena, gdy Shizuku uświadamia sobie, iż jej dzieło nie jest idealne i reaguje na to płaczem i zwątpieniem i dopiero wsparcie dziadka Seijiego sprawia, że nie traci wiary w swoje talenta literackie. Każdy, kto choć raz pisał coś dla samej przyjemności pisania dobrze zna to uczucie i na pewno doskonale rozumie reakcję Shizuku w tamtej sytuacji i umie jej wtedy współczuć.
Dodatkowo warto zauważyć, gdy już mówimy o realizmie, że Shizuku ubiera się i nosi tak, jak wypada japońskim dziewczętom: ma krótko obcięte włosy, nosi szkolny mundurek w stylu marynarskim, a jej cywilny strój to krótka spódniczka i bluzka. Również zachowanie kolegów i koleżanek Shizuku jest naturalne, choć przy okazji bardzo zabawne. Przecież, gdy dowiadują, że Shizuku ma chłopaka, zachowują się jak orkiestra dęta, która ogłasza wszem i wobec, iż ich mól książkowy się zakochał. A potem jeszcze podglądają ją wszyscy razem, aby zobaczyć, czy będzie się całować. Zabawne i jakże naturalne dla tego wieku. Nienaturalne z kolei może wydawać się to, jak rodzice Shizuku, a zwłaszcza ojciec, lekko podeszli do sprawy jej pisania i tego, jak dziewczyna z tego powodu zaniedbała naukę. Ojciec zachowuje się tak, jakby to było nic takiego i choć w zasadzie odnosi to skutek, a dziewczyna sama wraca do szkoły, rozumiejąc, że dla pasji nie można poświęcać obowiązków, to jednak mimo wszystko trudno zaakceptować takie postępowanie ojca. Wiemy, że Shizuku to jego oczko w głowie, ale chyba istnieją jakieś granice.
Ale to tylko drobna wada filmu. Z kolei miłość Shizuku i Seijiego jest bardzo uroczo ukazana w sposób pasujący do nastolatków. Seiji woli dokuczać Shizuku, oczywiście delikatnie w granicach dobrego smaku, zamiast wyznać jej, co do niej czuje i zbliżyć się do niej. Wypożycza multum książek, licząc na to, że dziewczyna zobaczy jego nazwisko w karcie wypożyczania i zwróci na niego uwagę. Może to nieco przypominać podchody stosowane przez Amelię graną przez Audrey Tatou w znany francuskim filmie „AMELIA”, ale podobnie jak i tam, tutaj też odnosi skutek, chociaż ostatecznie w obu tych produkcjach bohaterowie muszą zmierzyć się z wyznaniem miłości oficjalnie obiektowi westchnień, co oczywiście następuje, choć nie obywa się bez zabawnych sytuacji. Dodatkowo jeszcze wątek miłosny nieco przypomina ten z „CZARODZIEJKI Z KSIĘŻYCA”: oboje wydają się nie lubić siebie nawzajem, on jej lekko dokucza, ona jest na niego wściekła, jednocześnie się kocha w tajemniczym nieznajomym, którym okazuje się być... Ten, który ją tak drażnił. Trochę zużyty już wątek, ale do opowieści o zakochanych nastolatkach pasuje to idealnie i czyni ten film bardziej przyjemnym, sympatycznym, a przy okazji jesteśmy w stanie uwierzyć, że para zakochanych nastolatków może się tak zachowywać i tym bardziej im kibicujemy. Ich uczucie jedyne, co psuje, to owo dość urwane zakończenie, któremu brak jakiegoś podsumowania. Po prostu oboje sobie wyznają uczucie, obiecują sobie dbać o to uczucie i o swoje talenta i bach! Film się kończy, mamy napisy. Nieco to przeszkadza, ale podobno filmy z tej wytwórni lubiły się tak nieraz kończyć i można zrzucić to na karb twórców filmu i ich ekscentryczności. Można im to też wybaczyć, póki cały film jest naprawdę bardzo dobry, a sceny, które mają być magiczne, magiczne pozostają na zawsze. Mowa tutaj np. o scenie snu dziadka Seijiego, kiedy wydaje mu się, że widzi swoją dawną ukochaną odwiedzającą go w antykwariacie, wciąż młodą i piękną, podczas gdy on się postarzał. Scena krótka, ale jakże magiczna. Albo jeszcze opowieść o nieszczęśliwie zakochanej parze uwiecznionej na zegarze w antykwariacie. Albo moja ukochana scena filmu: Seiji gra na skrzypcach, Shizuku mu śpiewa, a wtedy przychodzi dziadek z kolegami i w trójkę dołączają do młodych i zaczynają wraz z nimi śpiewać, a młodzi, choć zdziwieni, występu nie przerywają. Scena naprawdę urocza, magiczna w swej naiwności, prostocie i dobroduszności. Dodatkowo moim zdaniem idealnie została tutaj dobrana piosenka, czyli utwór przewodni całego filmu: przeurocza i sympatyczna piosenka „COUNTRY ROADS”, którą obecnie po prostu uwielbiam.
Nie zabrakło tutaj też nieco tajemniczości, która do końca nie jest wyjaśniona przez twórców. Tajemniczy kot prowadzący Shizuku do antykwariatu wydaje się być raz zwyczajnym kotem włóczykijem, a innym razem istotą z innego wymiaru, bo pojawia się nie wiadomo skąd i znika nie wiadomo gdzie. Kim lub czym jest ten kot? To pytanie nie zyskuje nigdy odpowiedzi. Podobnie jak to, dlaczego figurka Barona raz wydaje się trzymać laseczkę w prawej łapie, a cylinder w lewej, a raz odwrotnie? Błąd rysowników, czy może raczej celowy zabieg sugerujący, że ta figurka jest zaczarowana? A może po prostu ta zmiana przedmiotów w łapach Barona jest tylko wytworem bujnej wyobraźni Shizuku? Tego nigdy się już nie dowiemy i sami musimy sobie odpowiedzieć, co to naszym zdaniem jest. A skoro mowa o wyobraźni Shizuku, nie zabrakło w filmie kilku scen pokazujących to, co się dzieje w jej opowiadaniu, niestety scen tych jest bardzo mało, przez co nie dowiadujemy się zbyt wiele o tym, co ma miejsce w jej opowieści. Twórcy chyba wzięli sobie ten zarzut do serca, skoro stworzyli kilka lat później film anime „NARZECZONA DLA KOTA” na podstawie opowiadania Shizuku. Czy jednak w pełni zaspokoili ciekawość fanów oryginału? Zdania na ten temat są podzielone. Chyba sami musimy sobie na to odpowiedzieć.
Podsumowując, „SZEPT SERCA” jest to film naprawdę uroczy i przyjemny w odbiorze. Uważam, że warto go obejrzeć wiele razy i za każdym razem czerpać z niego przyjemność, obudzić podczas każdego seansu swoje wewnętrzne dziecko i odnaleźć w tej produkcji odbicie swoich własnych marzeń, planów i wątpliwości, a przy okazji też przemyśleć sobie jeszcze raz wiele spraw. Zachwyci nas na pewno nie tylko fabuła, ale i grafika, animacja, muzyka i piosenka przewodnia, wszystko moim zdaniem na najwyższym poziomie. A przede wszystkim nad wyraz realistyczne postacie nastolatków z okresu dojrzewania. Drażnić może tutaj chyba tylko kilka wątków prowadzących donikąd lub pewne niewyjaśnione kwestie, nie znajdujące rozwiązania na końcu, a przede wszystkim ten stoicki spokój ojca Shizuku w obliczu tego, że jego córka chce porzucić szkołę, aby spokojnie pisać. Ale to naprawdę wyjątkowo małe błędy, które wcale nie odbierają uroku temu filmowi i wcale nie sprawiają, że nam się go gorzej ogląda. W zasadzie mogą one pokazywać, że nikt z nas nie jest doskonały i wszystko wymaga oszlifowania, tak jak diament i talent pisarski Shizuku. Tak i pewne sprawy w naszym życiu też tego wymagają, a dla artystów, pisarzy i filmowców, oglądających ten film jest to także nadzieja, że nie ma filmów ani książek doskonałych, dlatego nie warto przejmować się tym, iż nasze dzieło takie nie jest. Zapewne pierwszą reakcją na ten fakt, gdy to sobie uświadomimy, jest reakcja taka sama, jak ta Shizuku: płacz, smutek, uczucie zwątpienia we własne talenta itd. Musimy jednak przyjąć naukę dziadka Seijiego, która to nauka mówi nam, że nie wolno nam się poddać i jeśli dzieło nam się nie podoba, poprawmy je tak, aby nam się podobało, ale nie rzucajmy naszej pasji tylko dlatego, że stworzone przez nas dzieło nie jest doskonałe. Jedni się nim zachwycą, inni nie, ale ostatecznie zawsze to będzie owoc naszej pracy i efekt szlifowania przez nas naszych talentów, które z czasem będą się tylko rozwijać. Już dla samej tej nauki warto ten film obejrzeć, a co dopiero dla całej reszty, która jest urocza i moim zdaniem niezwykle magiczna. Ale tę magie trzeba zobaczyć samemu. Spróbujcie zatem, może wam się uda. A jeśli się uda, to na pewno jeszcze nieraz powrócicie do tego filmu, tak jak ja to robię.


wtorek, 14 września 2021

Ronja, córka zbójnika (2014)


- Borka, podejdź no do czeluści!
- A na co mnie to?
- Podejdź, bo i ja podchodzę!

Wybaczcie, że dzisiejszą recenzję zaczynam od zwariowanego żartu, który nawiasem mówiąc nigdy nie miał miejsca w omawianej przeze mnie produkcji, nie mogłem jednak oprzeć się pokusie, ponieważ żart ten wymyśliła moja dobra przyjaciółka Ania, która podobnie jak ja, uwielbia ten serial. Cytat ten, to rzecz jasna przeróbka cytatu z kultowej komedii „SAMI SWOI”, ale pasuje idealnie i jak tylko lepiej przybliżę wam całą historię, to na pewno zrozumiecie, że mam rację.
Serial, o którym chcę wam dzisiaj opowiedzieć, jest ekranizacją powieści dla dzieci autorstwa Astrid Lindgren. Na pewno każdy z was choć trochę kojarzy to nazwisko, jeśli wciąż jeszcze pamięta, jak chodził do szkoły i miał jej książki za lektury szkolne. Zatem, jeżeli kogoś zapytać, z jakimi książkami kojarzy mu się słynna szwedzka pisarka Astrid Lindgren, to na pewno odpowie, że z powieścią „DZIECI Z BULLERBYN” oraz inną powieścią „RASMUS I WŁÓCZĘGA”, czyli tymi książkami, które były naszymi lekturami szkolnymi. Zapewne spora część z was jeszcze kojarzyć ją może z przygodami rudowłosej i niezwykle silnej Pippi, ale raczej niewiele osób wie, że oprócz lekkich i zabawnych książek, Lindgren pisała także dla dzieci niezwykle poważne powieści, poruszające temat wojny, miłości, a nawet śmierci. A jednak napisała takie książki. Zdecydowanie na tytuł tej, która jest najmroczniejsza i najbardziej poważna w jej dorobku, zasługuje powieść „BRACIA LWIE SERCE”, w której dwóch braci po śmierci w naszym świecie, trafia do magicznej krainy Nangijali i walczy w niej z okrutnym tyranem Tengilem, który władzę sprawuje w sposób podobny do Hitlera. Powieść ta jest dość podobna swoją konwencją do powstałych w podobnym czasie „OPOWIEŚCI Z NARNII” i do dzisiaj może bardzo mocno zaszokować tych, którzy kojarzą Astrid Lindgren tylko i wyłącznie z książkami lekkimi i z absurdalnym poczuciem humoru. Nie o niej dzisiaj jednak będzie mowa, ale o tej, która w wyżej wspomnianym przeze mnie rankingu otrzymała drugie miejsce. Chodzi tutaj o „RONJĘ, CÓRKĘ ZBÓJNIKA”.
Powieść tę poznałem w podobnym czasie, co powieść „BRACIA LWIE SERCE” i ledwie ją przeczytałem, a byłem nią naprawdę zachwycony. Książka ta była ciekawa, interesująca, miała niezwykle ciekawą fabułę, jak i również niesamowicie barwne postacie, z którymi można się utożsamiać. Do tego opowieść ta bardzo mocno mi przypominała „ROMEA I JULIĘ”, oczywiście w wersji dla dzieci. Ale ze szczęśliwym zakończeniem, ponieważ bohaterowie, chociaż młodsi od postaci stworzonych przez Szekspira, to byli jednak od nich naprawdę o wiele bystrzejsi, jak i również zaradniejsi. Ale o fabule jeszcze sobie opowiemy.
Książkę tę, jak już mówiłem, poznałem jako dzieciak, ale na pewien czas o niej zapomniałem i przypomniałem sobie o niej wtedy, kiedy moja ówczesna dziewczyna, Joasia, opowiedziała mi o niej i wspomniała, że jest to jedna z jej wręcz ukochanych książek. Przypomniałem sobie wtedy, iż lubiłem ją kiedyś, na nowo ją przeczytałem, a do tego jeszcze udało mi się zgrać z Internetu film z roku 1986 na podstawie powieści i spodobał się on zarówno mnie, jak i Joasi. Oboje zostaliśmy jego wielkimi fanami, podobnie jak i samej książki, która często była tematem naszych rozmów. Potem niestety Asia zmarła przedwcześnie i tylko ja z naszej dwójki kochałem tę historię. Wcześniej oboje dowiedzieliśmy się o istnieniu serialu anime na podstawie naszej ukochanej książki, ale nie mieliśmy możliwości go obejrzeć, ponieważ nie miał on wtedy polskiej wersji językowej. Kiedy zaś w końcu się tego doczekałem, Asi już na świecie nie było, ale mimo to obejrzałem dla siebie i dla niej ten serial, gdy emitowano go na kanale TVP ABC i byłem nim po prostu zachwycony. Do tego stopnia, że zgrałem sobie wszystkie jego odcinki i wiele razy je już widziałem. Warto zatem dowiedzieć się, dlaczego. Co w tej bajce mnie tak zachwyciło, że wciąż lubię do niej wracać?
Zacznijmy od fabuły. Jest ona dokładnie taka sama, jak w książce, praktycznie rzecz ujmując, to przeniesiono powieść na ekran strona po stronie, jedynie nieco dodając od siebie np. kilka drobnych scen, które są doskonale w duchu powieści utrzymane, jak i również nieco lepiej pomagają nam poznać bohaterów tej historii. Ale o nich opowiemy za chwilę. Najpierw fabuła.
Akcja rozpoczyna się w świecie całkowicie fikcyjnym, podobnym jednak do Szwecji z czasów średniowiecza. Miejscem akcji jest las zwany Lasem Mattisa. Jest to niezwykłe miejsce, w którym oprócz zbójników można spotkać wiele różnych magicznych stworzeń, takich jak Pupiszonki, Mgłowce, Szaruchy, czy chyba najbardziej przerażające Wietrzydła (stwory wyglądające jak harpie z mitologii greckiej). W tym lesie żyje zbój Mattis i jego banda. Mieszkają oni w już mocno zrujnowanym zamku Mattisa, którego pewnej burzliwej nocy piorun dzieli na dwie części. Tej samej nocy na świat przychodzi Ronja, córka Mattisa i jego żony Lovis, stając się z miejsca oczkiem w głowie zarówno swojego ojca, jak też i podległych mu zbójników. Mała Ronja dorasta więc otoczona przez kochających ją nad życie rodziców i ich zbójników, traktowana jak ich ulubienica, mimo to nie jest rozpieszczona, raczej urocza i sympatyczna, choć też niezwykle zawzięta i zadziorna, podobnie jak jej ukochany tata. Ronja wychowuje się z dala od innych dzieci, ale w zgodzie z naturą, kocha mocno las, w którym często się bawi. Pewnego dnia odkrywa, że po drugiej stronie zamku, dotąd opuszczonej, ktoś mieszka. Poznaje chłopca w swoim wieku imieniem Birk i choć początkowo ją to cieszy, szybko zmienia nastawienie, kiedy odkrywa, że jest to syn Borki, innego herszta zbójów, z którym Mattis od dawna jest w konflikcie. Dodatkowo sytuację pogarsza fakt, że Birk mieszka już jakiś czas po drugiej stronie zamku wraz z rodzicami, Borką i Undis oraz ich zbójnikami. Mattis jest wściekły, gdy się o tym dowiaduje, próbuje pozbyć się nieproszonych sąsiadów, co jest utrudnione z powodu przepaści dzielącej obie połowy zamku, nazywanej Diabelską Czeluścią (w innym tłumaczeniu Czeluścią Diabła), która mocno utrudnia kontakt i atak. Borka próbuje wyjaśnić, że musi tu zostać, gdyż z powodu ścigających go żołnierzy nie mógł już pozostać w swojej dawnej kryjówce, ale Mattis nie chce o tym słyszeć i zapowiada, iż pozbędzie się go stąd. Ronja zaś, mimowolnie ciągle spotyka na swojej drodze Birka, który chce zaprzyjaźnić się z nią, co dziewczynkę doprowadza do szału. Mimo to ratuje ona życie chłopcu, gdy ten przypadkiem spada do Diabelskiej Czeluści. On potem z wdzięczności jej ratuje życie, gdy została zahipnotyzowana przez Mgłowce i chciała iść za nimi do jaskiń, z których by już nie wyszła. Ronja jednak, będąc w trasie, nie pamięta tego wydarzenia i dalej nie lubi Birka, ale nieco później, w trakcie jazdy na nartach, utyka nogą w zaspie i grozi jej, że zamarznie na śniegu lub pożrą ją Wietrzydła. Ratuje ją jednak Birk, do którego dziewczynka zmienia nastawienie, a nawet prosi go, aby został jej bratem. Od tego czasu są przyjaciółmi i spotykają się potajemnie w podziemiach zamku, zawalonych co prawda kamieniami, ale które dzieci częściowo odblokowały. Przy okazji Ronja wynosi nieco swoich zapasów dla Birka, dzięki czemu ten nie głoduje podczas zimy, która jest tego roku bardzo okrutna. Gdy nadchodzi wiosna, dzieci spotykają się w lesie i są niestety świadkami ostrych walk między bandą Mattisa, a bandą Borki, które przeradzają się w otwartą wojnę. Na razie jeszcze nikt nie zginął, ale to tylko kwestia czasu. Ronja próbuje przekonać ojca, aby spróbował pogodzić się ze swoim wrogiem, nie przynosi to jednak rezultatu. Pewnego dnia Mattis jednak postanawia znaleźć lepsze rozwiązanie niż wojnę i... porywa Birka, aby z jego pomocą szantażować Borkę. Ronja jest tym oburzona i próbuje protestować, do tego oświadcza, że nie chce być córką Mattisa, jeśli ten tak postępuje. Ojciec jednak nie traktuje jej poważnie, choć zachowanie dziewczynki zmusza wszystkich do myślenia, zwłaszcza Lovis i starego zbója Łysego Pera, piastuna Ronji, którzy jako jedyni otwarcie potępiają pomysł Mattisa. Ten jednak nie rezygnuje i każe Borce się wynosić z zamku i oświadcza, że odda mu syna dopiero w chwili, gdy ten odejdzie, a do tego czasu on zostanie w jego lochach. Ronja oburzona wpada na pomysł równie odważny, co szalony - przeskakuje podczas negocjacji Czeluść i oddaje się w ręce Borki, który teraz również ma czym szantażować Mattisa. Mattis wyraża zgodę na natychmiastową wymianę dzieci, oświadcza jednak, że nie ma już dziecka. Wyrzeka się Ronji na oczach wszystkich, co łamie dziewczynce serce. Dalsze negocjacje prowadzi zatem Lovis, która dokonuje wymiany dzieci i przy okazji wychodzi na jaw, że Ronja i Birk się kochają. Mija kilka dni, Mattis nie chce znać córki i traktuje ją jak powietrze, mało co je i w ogóle zachowuje się beznadziejnie, rodzice Birka zaś ciosają mu kołki na głowie za jego uczucie do Ronji. Dzieci mają już tego dość i uciekają wspólnie z domu. Zamieszkują we dwoje w jaskini niegdyś należącej do Mattisa, gdy ten był dzieckiem. Wiodą tam dość spokojne życie, choć raz się ze sobą mocno posprzeczali o zaginiony nóż Birka, ale mimo wszystko jeszcze tego samego dnia zdołali się ze sobą pogodzić i już więcej nie sprzeczali się. Wspólnie we dwoje zdołali ujeździć dwa dzikie konie, które poznali jeszcze przed ucieczką i po wielu próbach zdołali je ugłaskać i uczynić swoimi wierzchowcami. Nadają im imiona Łobuz i Dzikus. Tymczasem odwiedzają ich najpierw Mały Klipen, jeden ze zbójców Mattisa, przynosząc im jedzenie oraz prośbę, aby wrócili, a potem Lovis z podobną prośbą. Dzieci jednak nie są w stanie wrócić, nie teraz, kiedy ojcowie wciąż toczą ze sobą wojnę i póki Mattis nawet nie pozwala wypowiadać imienia swego dziecka. Lovis, o dziwo, rozumie postępowanie dzieci i nie naciska. Gdy nadchodzi jesień i powoli zbliża się zima, dzieci rozumieją, iż nie mogą tu zostać, bo inaczej zamarzną, ale nie chcą się rozstawać i przy okazji też nie mają dokąd iść. Wtedy właśnie przychodzi do nich Mattis, przeprasza Ronję i namawia ją, aby wróciła i oznajmia Birkowi, iż on też jest u niego mile widziany. Chłopiec się waha, ale w końcu ulega prośbom i wraca do zamku, ale ponownie zamieszkuje z rodzicami, którzy go przepraszają i witają tak, jak powinni. Mattis tymczasem odbija z rąk namiestnika jednego ze swoich ludzi oraz dwóch ludzi Borki, który z wdzięczności potem ostrzega go przed zasadzką ze strony tegoż samego namiestnika. Mattis postanawia wreszcie przyjąć propozycję zgody od Ronji i Łysego Pera i naradza się z Borką. Obaj rozstrzygają spór w pojedynku na pięści, który wygrywa ostatecznie Mattis. W wyniku tego obie bandy łączą się w jedno z Mattisem jako wodzem i Borką jako jego zastępcą i dają porządnego łupnia namiestnikowi. Zapanowuje powszechna radość i zgoda, zmącona jedynie planami Ronji i Birka, którzy nie chcą iść w ślady ojców, woląc wieść uczciwe życie. Łysy Per umiera ze starości, ale przed śmiercią wyznaje Ronji, gdzie znajduje się kopalnia srebra, z której ona i Birk mogą czerpać do woli. Dziewczynka wyznaje to chłopcu, a oboje postanawiają z okazji wiosny zamieszkać ponownie w jaskini Mattisa, na co rodzice wyrażają zgodę. Nadchodzi wiosna, zbóje ruszają na szlak, a Ronja i Birk zamieszkują ponownie w jaskini, szczęśliwi jak nigdy dotąd.
Postacie są ukazane w niesamowicie idealny sposób, czyli tak samo, jak w książce. Twórcy tej produkcji postawili na wierność oryginałowi, dlatego postacie nie są w żaden sposób przerobione w anime, nie mają żadnych dodatkowych i nie pasujących do wizji Astrid Lindgren cech, a jedynie te, które ona sama nadała swoim postaciom. Ronja zatem jest pyskata, zadziorna i zawzięta, ale ma dobre serce i znacznie więcej rozumu niż ojciec. Birk jest bardziej spokojny, jednak też skryty i nie lubi za bardzo mówić o uczuciach, co początkowo prowadzi do kilku sprzeczek między nim a Ronją, które ostatecznie kończą się zgodą i umocnieniem się ich uczucia. Swoją drogą, wątek ten pokazuje, jak bardzo ważna jest rozmowa o uczuciach i do jakich konfliktów może dojść, jeżeli nie będziemy umieli takich rozmów przeprowadzać. To bardzo mądra lekcja, ale do lekcji jeszcze przejdziemy.
Wracając do postaci, to podobnie jak w powieści, Mattis jest cholerykiem i to aż do przesady, w furii rzuca wszystkim, co mu wpadnie w ręce i wyzywa lub nawet potrafi bić swoich ludzi, którzy wtedy zwykle schodzą mu z drogi. Do tego jest niesamowicie zawzięty i nie chce przyjmować rozsądnych argumentów. Nigdy jednak nie uderzył córki ani żony, a do tego Ronja jest jego oczkiem w głowie. Tak więc zabawnie wygląda wtedy, kiedy Ronja odkrywa, iż jej ojciec jest rabusiem. Wcześniej bowiem sądziła, że po prostu on i jego ludzie znajdują te wszystkie rzeczy w lesie. Teraz odkrywa, iż pochodzą one z kradzieży i jest zawiedziona, a sam Mattis o dziwo wstydzi się tego przed córką i próbuje jakoś jej, a właściwie to samemu sobie jakoś wytłumaczyć, że to tradycja rodzinna i każdy w ich rodzinie tak robił. W anime zabawnie to wyglądało, podobnie jak i jego napady złości oraz reakcja Lovis na to wszystko: obojętność i stoicki spokój. Lovis w ogóle to jest super postać. Spokojna i opanowana, ale umiejąca okazać charakterek, kiedy trzeba i bronić swoich racji. Dodatkowo nie pochwala wojny pomiędzy bandami, a także jest jedną z niewielu osób, które pochwalają miłość Ronji i Birka. Możliwe też, że dostrzega w tej miłości rozwiązanie problemu i zakończenie tego jakże głupiego konfliktu. Najbardziej jednak bawi mnie to, w jaki sposób reaguje na ataki złości ze strony męża. Gdy ten rzuca jedzeniem po całej sali, ona nie zwraca na to uwagi, co najwyżej przypomni Mattisowi, że sam po sobie posprząta. Sceny, gdy to mówi, bawią mnie do łez. Dodatkowo Lovis to kochająca matka, która próbuje zrozumieć swoje dziecko i całkiem nieźle jej to idzie. Podoba mi się też, gdy się wścieka na męża i mówi mu wprost, co o nim myśli wtedy, gdy ten porwał Birka. Podobnie reaguje na wyrzeczenie się córki przez Mattisa: oznajmia, że może on się go wyrzekł, ale ona tego nie zrobi i chce swoje dziecko, nawet jeśli ojciec tego dziecka już całkiem stracił rozum. A co najważniejsze, gdy Ronja jej wyznaje, czemu nie może wrócić do domu, Lovis ją rozumie i nie naciska, aby ta wróciła. Sama wręcz oznajmia, że w podobnej sytuacji postąpiłaby tak samo. A w sytuacji, gdy Ronja zachorowała, a Mattis z góry zakładał najgorsze, ona rozsądnie podeszła do sprawy i profesjonalnie wzięła się za leczenie córki. Krótko mówiąc, naprawdę urocza z niej postać i świetny kontrast dla nerwowego męża.
Oczywiście wszystko to, co opisuję, to zasługa przede wszystkim Astrid Lindgren, gdyż to ona tak stworzyła te postacie. Wielkim jednak plusem dla anime jest to, że wiernie oddało to wszystko i nie zepsuło w żaden sposób charakteru postaci, które polubiliśmy w książce za to, że są takie, jakie są. Twórcy więc nie wymyślili tu niczego, ale idealnie odtworzyli to, co przeczytaliśmy w książce. I to nie dotyczy tylko Ronji i Birka oraz Mattisa i Lovis. Dotyczy to także Borki i Undis, choć ich nie mamy tak wiele razy ukazanych na ekranie, jak rodziców Ronji. I nie ma w tym nic dziwnego, w końcu w powieści Lindgren akcja skupia się cały czas na Ronji i na jej życiu, o dzieciństwa Birka i jego życiu z rodzicami wiemy tylko z jego opowieści. Plusem dla twórców jest to, że nie pododawali sobie nie wiadomo czego w tym zakresie, tylko pozostali wierni oryginałowi. Dlatego też mniej wiemy o rodzicach Birka, choć możemy coś powiedzieć o ich charakterach. Serial jasno nam pokazuje to, co książka, czyli to, że Borka był dużo spokojniejszy od swego oponenta i bardziej chętny do zgody, ale tez zawzięty i nie zamierzający darować żadnej zniewagi. Undis z kolei to nerwowa i niezbyt dobrze wychowana osoba, która najchętniej zajrzałaby w kudły Mattisowi, a do tego nie posiada tej klasy, co Lovis. Mimo to właśnie ona stwierdza, choć dość ironicznie, gdy Birk mówi jej i Borce, że Ronja to jego siostra, iż jeszcze zobaczą, co to będzie znaczyło za kilka lat, bo najpierw zaczyna się od zabawy w braciszka i siostrzyczkę, ale wiadomo, co będzie potem. Ta wypowiedź jasno nam daje do zrozumienia, do czego prowadzą urocze relacje Birka i Ronji, gdyby oczywiście ktoś miał jeszcze wątpliwości w tym zakresie.
O zbójnikach obu band nie możemy powiedzieć za wiele. Ci od Mattisa mają swoje imiona i pewne cechy osobowości, ale niezbyt się od siebie różnią, poza chyba Łysym Perem, dawnym piastunem Mattisa, a potem Ronji. Jego postać się zdecydowanie wybija ponad innych zbójców i do tego on właśnie z całej bandy najwięcej zdobywa naszej sympatii. Co do bandy Borki, nie znamy ich z imion, nie wiemy, kim są i jakie maja osobowości. Zawsze są ukazywani w grupie i zawsze słuchają swego herszta i podobnie jak zbóje Mattisa, pala się wręcz do bojek. No i tyle, więcej nam wiedzieć o nich nie trzeba. Tak to wymyśliła Lindgren i bardzo podziwiam twórców za to, że nie ulegli pokusie, aby to zmienić i powymyślać jakieś bzdury na ich temat, aby rozszerzyć fabułę i zrobić z tego serial mający z multum odcinków. Nie, ukazali postacie dokładnie tak, jak powinni, jak wymyśliła to Lindgren, co ma ogromne znaczenie dla każdego fana książki. Jedyne, z czym sobie mogli pofantazjować, to wygląd postaci. Nie jest on zbyt dokładnie podany w oryginale, a właściwie to prawie wcale, a zatem twórcy mieli tutaj naprawdę ogromne pole do popisu. No i wykorzystali to pole w znakomity sposób, postacie mi bardzo przypominają wczesnych potomków Wikingów, wielu z nich jest dosyć barczystych, mają warkoczyki i podobne stroje, co słynni woje z Normandii. Lovis zaś to niemalże uosobienie kobiecości z sag Wikingów: silna, barczysta, mająca w rękach siłę, ale też kobieca, dobra, wierna żona i matka. Najbardziej jednak jest uroczy wygląd Ronji i Birka, który już sam w sobie sprawia, że chce się oglądać przygody ich obojga. I nic w tym dziwnego, skoro są narysowani jak para bardzo uroczych dzieci, zdobywających nasze serce każdym swoim uśmiechem. Do tego wszelkie szczegóły, choć oszczędne, ale podane w książce, zostały tu oddane i nie ma się czego uczepić.
Bardzo ładne są też plenery, w których rozgrywa się serial. Lasy są pokazane tak, iż wierzymy w ich prawdziwość, podobnie jak i góry, skały, jaskini i potoki górskie, które nawiązują wyraźnie do widoków z krajów skandynawskich. Także i ruiny zamku, w których żyją nasi bohaterowie też robią swoje, sprawiają wrażenie bardzo autentycznych, co idealnie oddaje klimat historii. Klimat ten tworzą także i melodie, jakie słyszymy w trakcie trwania serialu. Jeśli chodzi zaś o nią, to nie ma tutaj zbyt wiele utworów, soundtrack anime ma zaledwie kilka utworów w idealny sposób dopasowanych do konkretnych scen: smutnych, poważnych, radosnych, a także i pełnych akcji. Do tego mamy jeszcze bardzo ładną piosenkę z czołówki serialu, a także rewelacyjną i wzruszającą „PIEŚŃ WILKÓW”, którą śpiewa Lovis dla swojej córki. Piosenka ma naprawdę piękne słowa i tutaj jest wielki plus dla twórców anime, bo w książce jest wzmianka o tym, że Lovis śpiewała taką pieśń, ale przecież nie była ona podana. Jeżeli więc twórcy chcieli ją ukazać, musieli dla niej stworzyć melodię i słowa. I wyszło im rewelacyjnie. Słowa tej piosenki jest warto przytoczyć, bo są piękne:

Ach, wilku zły!
Daruj już mi.
Wiem, że gdzieś krążysz
Po ciemnym lesie,
By chwycić mój skarb.
Czuje twój ból
I szczeniąt twych głód,
Lecz dziecka nie oddam ci.

Wilku mój zły,
Najesz się, gdy
Resztek garść rzucę w ciemność.
Przysięgam ci,
Gdy dziecko me tkniesz,
To twój koniec. Idź precz!

Wielkim plusem dla serialu jest dodanie postaci narratorki, która niekiedy się wypowiada w serialu i wyjaśnia nam pewne rzeczy dotyczące bohaterów, a już zwłaszcza ich myśli np. że Ronja nagle odkryła, że nie umie nie lubić Birka, choć sama nie potrafi tego zrozumieć albo to, że Ronja i Birk patrzyli na siebie i mówili sobie czułe słowa pociechy, chociaż zagłuszał ich szum wodospadu, lecz mimo to wszystko rozumieli dzięki miłości, która ich łączy. Dodatkowo smaczku dodaje fakt, iż wszystkie wypowiedzi narratorki to dosłowne cytaty z książki, nie ma tu niczego od twórców, wszystko tu pochodzi od Lindgren. No i jeszcze nie możemy zapomnieć o tym, iż w oryginale narratorką jest sama Gilian Anderson, czyli słynna agentka Diana Scully z serialu „Z ARCHIWUM X”. W polskim dubbingu też jednak nie mamy się czego wstydzić, gdyż wybrana do tej roli aktorka ma równie ciepły i miły głos, którym łatwo oddaje klimat sytuacji.
W serialu jest wszystko oddane tak, jak należy. Sceny smutne i dołujące są bardzo powolne i ciągną się na tyle, abyśmy przeżywali smutek bohaterów, sceny radosne są pełne pozytywnych emocji, a sceny akcji niesamowicie szybkie, pełne dzikiego tempa, a wszystko to oddają wyżej wspomniane przeze mnie utwory muzyczne, których może nie ma zbyt wiele, ale one wystarczą w zupełności. Prócz tego owe utwory jeszcze są wygrywane na instrumentach kojarzących się z czasami, w jakich toczy się akcja, czyli późne średniowiecze. Nie ma tutaj żadnych wstawek z gitary elektrycznej ani nic z tych rzeczy. Są jedynie utwory wygrywane na piszczałkach, fletach, harfach, lutniach itp. instrumentach popularnych w czasach, gdy żyła Ronja. Idealne stworzenie klimatu tej pięknej historii.
Dodać do plusów jeszcze należy to, jak rewelacyjnie są ukazane sceny, które mają nas wzruszać. Scena, kiedy Ronja ma dość ojca i potępia go złapanie Birka jest chwytająca za serce i to do tego stopnia, że działa to też na bohaterów historii. W końcu zbóje Mattisa najpierw uważali czyn herszta za niezwykle zabawny, ale kiedy widzą rozpacz Ronji, zaczynają mieć wątpliwości, czy słusznie postąpili, a gdy widzą agresję i niechęć Mattisa z tego powodu, wątpliwości się pogłębiają. A scena, kiedy Ronja skacze przez czeluść i oddaje się w ręce Borki, aby ten mógł szantażować jej ojca, jest po prostu niesamowita. Widzimy ją w zwolnionym tempie, mamy czas, aby poczuć, iż jest to niezwykle ważna sytuacja, do tego melodia w scenie robi swoje. No i jeszcze do tego częste zbliżenia na twarz Ronji, na której maluje się mnóstwo emocji. Dziewczynka nie musi nic mówić, jej twarz oddaje praktycznie wszystko, co chce powiedzieć. A potem jeszcze scena wymiany dzieci, gdy Ronja i Birk wyznają, że się kochają i są sobie bratem i siostrą. Scena wyciska łzy z oczu, tak dobrze jest ukazana. Melodia wygrywana na lutni robi swoje, ale jeszcze ta rozpacz na twarzy Ronji... Tej silnej, odważnej i tak słodko zadziornej Ronji, zawsze umiejącej sobie ze wszystkim poradzić, a teraz będącej bezsilnej... To po prostu wzrusza każdego. I jeszcze ta chwila, gdy Lovis pyta Ronji czule: „Co cię łączy z tym chłopakiem?”, a załamana Ronja, która nie ufa już nawet ukochanej mamie, odpowiada: „Nie zrozumiesz tego” mówi więcej, niż gdybyśmy na jej miejsce wstawili długi monolog pełen wyjaśnień. I sprawia, że chce nam się płakać jeszcze mocniej. I do tego jeszcze następująca nieco później scena, gdy wszyscy śpią w zamku, nikt nic nie mówi, a Birk patrzy na zamek Ronji tęsknie, zaś w tle leci „PIEŚŃ WILKÓW”. Mało jest scen w bajkach czy w ogóle w filmach, który by łapały aż tak mocno za serce jedną prostą piosenką i mówiły tak wiele, praktycznie bez wypowiadania żadnych słów albo też bardzo niewielu.
Warto jeszcze wspomnieć o wzruszającej scenie, gdy Ronja i Birk uciekają wietrzydłu, a potem Ronja rzuca się Birkowi na szyję i czule go ściska, po czym patrzy mu z miłością w oczy i idzie z nim do domu, trzymając go za ręce. Scena ta mnie wzrusza niesamowicie, bo choć żadne z nich nie mówi tutaj słów „Kocham Cię”, to owe gesty mówią praktycznie wszystko o uczuciach bohaterów. Podobnie jest też ze sceną, w której Ronja i Birk uciekają wietrzydłom w rwącym nurcie rzeki, uczepieni pnia i przytuleni mocno do siebie, aby dać sobie nawzajem jakieś wsparcie moralne. Albo chwilę później, gdy z trudem umknęli tym strasznym stworom i padają zmęczeni na trawę, z trudem oddychając. Łapią się wówczas za ręce i potem, trzymając się za nie, powoli wracają do domu. Nie muszą nic wtedy mówić, abyśmy wiedzieli, że się kochają. Podobnie rzecz ma się w scenie, kiedy Birk nie chce iść z Ronją do domu, gdyż uważa, że nikt tam na niego nie czeka i woli zostać i zamarznąć przez zimę w grocie, ale Ronja mu oświadcza, że zostanie z nim i nawet uderza go ze złości w twarz, za to, iż ten mógł pomyśleć, jakoby ona mogła go zostawić tu samego. To otrzeźwia Birka i sprawia, że postanawia iść za swą przyjaciółką, a ta rzuca mu się na szyję i czule go obejmuje, prosząc przy tym, aby jej nie opuszczał, bo oboje siebie nawzajem potrzebują. W tym przeuroczym wyznaniu jest więcej miłości niż we wszystkich komediach romantycznych razem wziętych.
Do plusów serialu należy też i to, że zachowano w nim lekcje z książki Astrid Lindgren. Niekiedy lekcje z powieści zostają przez ekranizację zatracone, ale tutaj jest inaczej. Widz dowie się tutaj, jak głupie są wojny, zwłaszcza takie, w których już nikt nie pamięta, co je wywołało. Zobaczą też, iż pewne tradycje jak np. rodowa niechęć do kogoś muszą ustąpić czemuś nowemu, zbawiennemu w swojej prostocie np. wojna musi ustąpić miejsce pokojowi. A nienawiść rodowa miłości dwojga dzieci z obu rodzin. Zobaczy też, jak dobrze wychowują się dzieci w zgodzie z naturą, zobaczy także, jak dziecko uczone mądrych rzeczy od początku staje się nieraz bardziej dojrzałe od swoich rodziców. Może co prawda dziwić to, że rodzice pozwalali Ronji chodzić po lesie, gdzie jest cała masa stworów mogących ja zabić, że trochę za bardzo jej ufają pod tym względem, ale mimo to widząc efekty takiego wychowania, bardzo pozytywne zresztą, przestaniemy się ich czepiać. Niektórych może oburzać to, iż Ronja często mówi do ojca po imieniu i traktuje go bardziej jak przyjaciela niż rodzica, ale warto zwrócić uwagę na to, że zwykle robi to wtedy, gdy ten głupio się zachowuje i jest większym dzieciakiem niż ona. Wtedy Ronja ma podstawy, aby tak robić. Poza tym rodzice Ronji chcą być dla dziecka także i najlepszymi przyjaciółmi, co przynosi w te relacje bardzo pozytywne efekty i pozwala na szczere rozmowy, których brak, jak już wiemy lub urywanie tychże rozmów przedwcześnie nie jest niczym dobrym i nie prowadzi do dobrych relacji, a raczej nieporozumień i konfliktów, których powinniśmy raczej unikać. Przed tym ostrzega nas zarówno powieść, jak i anime.
Serial posiada także poważne sytuacje. Widzimy przecież na ekranie śmierć jednej z ważnych postaci, co pomaga się oswoić dzieciom z tematem śmierci. Co prawda mamy tu do czynienia ze śmiercią osoby starej, która już nasyciła się życiem, ale której odejście mimo to bardzo nas boli, bo przecież była to jedna z naszych ulubionych postaci. Jak zatem nie płakać w scenie jej śmierci, nawet jeśli to śmierć w wygodnym łóżku i w podeszłym wieku, śmierć zupełnie w takim wypadku naturalna, ze starości? Jak nie płakać, gdy widzi się rozpacz wszystkich postaci z tego powodu, a zwłaszcza rozpacz twardziela Mattisa? Jak nie przeżywać tego bólu razem z nim?
Serial oczywiście posiada także zabawne elementy. Najzabawniejsze są sceny złości Mattisa i to, jak Lovis obojętnie na to reagowała, wyraźnie już do tego całkiem przyzwyczajona? Albo kiedy Ronja początkowo nie lubi Birka, a ten gra jej na nerwach, będąc do niej nad wyraz uprzejmym i próbującym w ten sposób zdobyć jej sympatię, co ostatecznie mu się udało? Jak nie śmiać się, gdy widzi się, jak Ronja najpierw wyzywa Birka i nie chce go znać, a potem uratowana przez niego na śniegu płacze i tuli się do niego, wołając: „Nie odchodź ode mnie! Nigdy więcej nie odchodź!”. Kobieta zmienną jest, a jak widać Ronja była już wtedy małą kobietką i to całkowicie i serial, podobnie jak książka, wyraźnie nam to podkreśla xD
Czy zatem tak genialne dzieło ma swoje wady? A i owszem, ma kilka. Jednym z nich jest to, że czasami niektóre postacie za bardzo reagują emocjonalnie na jakieś sprawy. Przykładowo Mały Klippen, gdy odwiedza Ronję w jaskini, a ta go pyta, czy jej ojciec już się uspokoił i mówi o niej, dziwnie jęczy, poci się, aż w końcu krzyczy i wyznaje prawdę. Nieco przesadzona reakcja i takie coś ma miejsce kilka razy także z innymi postaciami. Bywa to irytujące. Podobnie jak i pewna pruderia u twórców anime. W oryginale i w filmowej wersji Ronja i Birk, gdy pływali razem w rzece, to zawsze kąpali się nago, co może gorszyć obrońców moralności, ale zawsze należy pamiętać, iż mamy tu do czynienia ze szwedzką kulturą, a ta jest nieco inna niż nasza i inaczej postrzega pewne sprawy. Anime jednak chyba nie chciało drażnić miłośników pruderii, dlatego dzieci nie pływają nago, tylko Ronja w koszuli, a Birk w bokserkach, choć możemy wątpić, aby wtedy taka część garderoby istniała. No, ale to tylko drobny szczegół. Takich błędów, potknięć i wpadek jest nieco więcej, lecz stanowią one jedynie jakiś tam drobny procent całej produkcji, która w całości po prostu zachwyca i potrafi zadziwić, zwłaszcza dzisiaj, gdy kreskówki komputerowe dominują w kulturze, a sukces świętują zwykle mało ciekawe kicze tworzone z dbałością nie o jakość, ale o ilość odcinków. Tutaj postanowiono na jakość i chwała za to twórcom.
Na koniec jeszcze warto wspomnieć o polskim dubbingu, a ten jest naprawdę bardzo dobrze dobrany. W jego skład wchodzą:

Olga Cybińska jako Ronja
Borys Wiciński jako Birk
Kamil Pruban jako Mattis
Magdalena Krylik jako Lovis
Wojciech Żołądkiewicz jako Borka
Anna Szymańczyk jako Undis
Agnieszka Fajhauer jako Narratorka
Magdalena Herman-Urbańska jako Wietrzydła
Mieczysław Morański jako Łysy Per
Wojciech Chorąży jako zbój Knotas
Karol Jankiewicz jako zbój Sturkas
Karol Osentowski jako zbój Mały Klippen
Krzysztof Plewako-Szczerbiński jako zbój Juan
Krzysztof Rogucki jako zbój Pelje
Jakub Szyperski jako zbój Tjorm
Adam Szyszkowski jako zbój Tjegge
Dariusz Toczek jako zbój Turre
Pola Piłat jako wykonująca piosenkę z czołówki

Czy zatem polecam to anime? Zdecydowanie tak. I to nie tylko tym, którzy znają i kochają książkę. Także i tym, którzy jej nie znają i dzięki anime mogą się dopiero z nią zapoznać. Chciałbym też dodać, że stworzyłem z fragmentów anime dwuczęściowy film pełnometrażowy, mający w całości cztery i pół godziny. Wiem, sporo, ale tylko w takim czasie zdołałem umieścić wszystkie najważniejsze fakty i wydarzenia z serialu. Jeśli zatem chcecie obejrzeć skróconą, ale ciekawą wersję serialu, taką na jeden seans, a nie na kilka, zapraszam do oglądania. Ale i też zapraszam do oglądania całego serialu, bo jest tego zdecydowanie wart. To produkcja pełna uroku obecnego głównie w dawnych produkcjach, którego obecne bajki rzadko zachowują. Produkcja ciepła, sympatyczna i zabawna, ale też i wzruszająca do łez. Poruszająca tematy poważne jak wojna czy śmierć bliskiej osoby, ale również i sytuacje zabawne i przyjemne, rozbawiające za każdym razem, gdy je widzimy na ekranie.
Dodam jeszcze, że recenzję tę przede wszystkim chcę dedykować mojej nieżyjącej już drogiej Asi, która tak jak i ja kochała opowieść o Ronji i Birku. A także i mojej przyjaciółce Ani, która jako pierwsza obejrzała ze mną zmontowaną przeze mnie pełnometrażową wersję serialu, doceniając jej piękno, a potem i sam serial. A pozostałych czytelników zapraszam do seansu, im szybciej go zaczniecie i zakochacie się w tym serialu, tym lepiej :)
A na sam koniec dodam, że dla fanów serialu wydano również oryginalną książkę „RONJA, CÓRKA ZBÓJNIKA” z ilustracjami, którymi są zdjęcia z serialu animowanego. Dla kogoś, kto kocha zarówno powieść i serial, prawdziwa gratka. Podobnie jak i audiobook czytany przez znakomitego Wojtka Malajkata, który także serdecznie polecam. Ale przede wszystkim polecam serial, który właśnie wam zrecenzowałem. Nie traćcie zatem czasu, wskakujcie ciuchy z dawnej epoki i ruszcie do lasu, a jeśli usłyszycie nagle dziki krzyk, nie bójcie się, to pewnie Ronja wita was swoim wiosennym okrzykiem, aby wskazać wam drogę do groty, którą zamieszkuje z Birkiem. Udajcie się więc tam, tylko uważajcie na wietrzydła i na żołdaków namiestnika. A po powrocie, opowiedzcie o swoich wrażeniach, bo na pewno będą one ciekawe, gdyż po przygodach z Ronją i Birkiem nie mogą być inne.

niedziela, 1 sierpnia 2021

Władca Pierścieni (1978)


Kto nie słyszał o słynnych dziełach J.R.R. Tolkiena, które uczyniły go jednym z najbardziej znanych, popularnych i uwielbianych pisarzy na całym świecie? Nie ma chyba człowieka, który usłyszałby nazwisko Tolkien i nie skojarzył go z jego powieściami fantasy, a także nie ma chyba też człowieka, który by tych dzieł nie znał, chociażby tylko pobieżnie. No, może i tacy są, ale należy im tylko współczuć, gdyż nie wiedzą, co tracą. Książki Tolkiena są jednym z najlepszych dzieł fantasy na całym świecie i w ogóle jednymi z najlepszych książek, jakie kiedykolwiek w historii literatury powstały. Dlatego chyba nikogo nie zdziwi, że musiały się one prędzej czy później doczekać ekranizacji. I wiem już, o jakiej ekranizacji myślicie. O trylogii filmowej Petera Jacksona, a właściwie teraz o dwóch, czyli „WŁADCA PIERŚCIENI” oraz „HOBBIT”, z czego pierwsza jest chwalona mimo wad, a druga krytykowana mimo kilku zalet, które jednak nie przebijają problemów, jakie one ma, a ma ich sporo. Ale nie jest to czas, aby to roztrząsać. Dzisiaj bowiem opowiemy sobie o filmie, który część może znać, a część nie, a który jednak, mimo jego wad, warto zdecydowanie poznać, ponieważ jest to naprawdę dobra produkcja i zarazem pierwsza ekranizacja najsłynniejszego dzieła Tolkiena w ogóle. Mowa oczywiście tu o animowanym „WŁADCY PIERŚCIENI”, który miał być hitem na skalę światową, a wciąż pozostaje w cieniu swego młodszego rodzeństwa, czyli filmowych trylogii Petera Jacksona. Warto więc się dowiedzieć, dlaczego pozostał w cieniu i czemu jest tak mało znany, a czemu, mimo jego wyraźnych słabostek, wciąż wielu ludzi, w tym i ja, lubi go i ceni.
Sam Tolkien podobno uważał, że jego dzieła są nie do sfilmowania, że ponoć żadna produkcja nie jest w stanie pełni oddać klimatu jego książek i nawet nie powinna próbować tego zrobić. Niektórzy sobie żartowali, że podobno rzucił on klątwę na każdego, kto zechce zekranizować jego książki. Coś może w tym być, gdyż żadna adaptacja jego prozy nie była pozbawiona wad i to raczej licznych, a te pierwsze nie były nawet hitami i dość szybko je zapomniano. W niektórych przypadkach słusznie, w innych natomiast już nie.
Pierwszą adaptacją prozy Tolkiena był animowany „HOBBIT” z 1977 roku. Powiedzmy sobie szczerze, nie jest to film wybitny. Wręcz przeciwnie, jest dość topornie narysowany, animacja pozostawia wiele do życzenia. Jedne postacie są za grube i mają bulwiaste nosy, inne za chude i haczykowate nosy, a dodatkowo jeszcze ten straszny Gollum o zielonej skórze, wyglądający jak utopiec. Szczerze? Jestem dość zawiedziony tego typu produkcją, zwłaszcza, że ta sama wytwórnia, co stworzyła „HOBBITA” wyprodukowała też uwielbianego przeze mnie i kilka znanych mi osób „OSTATNIEGO JEDNOROŻCA”, choć w jej przypadku twórcom pomogli Japończycy, co mocno przedłożyło się na jakość tego dzieła i jego sukces. Tutaj ich zabrakło, dlatego mamy takie perełki jak Gollum utopiec o zielonej skórze, pokracznego króla elfów czy smoka Smauga z lwią grzywą wokół głowy. Chociaż i tak to lepsze i bardziej w duchu Tolkiena niż banda przystojnych facetów z lekkim zarostem udająca krasnoludy, jakie widzieliśmy w trylogii „HOBBIT”. No dobra, większość z nich ma brody i wygląda jak krasnoludy, ale Thorin, jego siostrzeńcy i jeszcze kilku ma zaledwie lekki zarost i to mają być krasnoludy? Już krasnoludki z bajki Disneya o królewnie Śnieżce bardziej przypominają stworki z uniwersum Tolkiena. Dlatego plus dla twórców bajki, że przynajmniej ich krasnale to krasnale, a nie ciacha, za którymi mają wzdychać babki. Ale to niestety jeden tylko plus tej bajki: oddanie ducha i klimatu książki. To za mało, aby stworzyć dzieło wiekopomne. Takie zaś postanowił stworzyć Ralph Bakshi, reżyser o chyba naprawdę wielkiej ambicji, który postanowił sobie jeszcze w młodym wieku, że będzie albo artystą, albo żebrakiem, albo jednym i drugim. Los jednak mu sprzyjał i został tym pierwszym i z czasem założył własną wytwórnię i stworzył kilka dość poważnych animacji w przedziale wiekowym 18+. Serio, jego animacje lepiej nie puszczać dzieciom. Postanowił on też zmierzyć się z dziełem Tolkiena.
I tu zaczyna się poważny problem tego filmu. Otóż nakręcono go w pewnej dość często stosowanej technice rotoskopu. Na czym to polega? Ano kręci się film z aktorami, a potem maszyna rzuca obraz na papier i rysownik odrysowuje to, co widzi i dodaje kolory. Metoda jest czasochłonna, dlatego zwykle stosowano ją tylko do co trudniejszych scen, jak robiła np. wytwórnia Disneya przy kręceniu chociażby scen tańca ze „ŚPIĄCEJ KRÓLEWNY”. Tutaj film w całości tak powstał i z tego powodu rodzą się różne problemy. Przykładowo widzimy, że krasnolud Gimli w kilku scenach jest niższy, jak na krasnoluda przystało od swych towarzyszy, a innym razem równie wysoki, jak oni, co mogło skutkować tym, że grający go aktor był dość wysoki. Innym razem stopy hobbitów pasują do tych z opisów Tolkiena, innym razem są nazbyt ludzkie. Dodatkowo też łuk Legolasa jest raz zakrzywiony na końcach, innym razem prosty. Najwięcej jednak jaj wynika wtedy, gdy widzimy bohaterów walczących z orkami, którzy chwilami wyraźnie są tak narysowani jak ludzie przebrani w kiepskie stroje i maski. Ale o wyglądzie postaci jeszcze sobie powiemy. Tak czy siak, reżyser kręcił właściwie bez żadnej poważnej dokładności. Po prostu aktorzy w strojach robili swoje raz dwa i nikogo nie obchodziło, czy w kadr wejdzie statysta, samolot czy też może druty telegraficzne. Po prostu kręcono i już, to i tak wszystko szło do animowanej obróbki.
Animatorzy nie napracowali się nad tłem - właściwie żadna scenografia (może poza Shire przypominającym nieco wioskę Smurfów) nie zapada w pamięć. Ani Rivendell, ani Moria, ani Lorien. Nie widać staranności w ich ukazaniu. Do wrażenia niedbałości przyczynia się również technika rotoscopingu przy generowaniu animacji. Nie widać jakiejś szerszej koncepcji w wykorzystywaniu tej techniki. Te same postacie np. drużyna Pierścienia mogą być w jednej scenie pokazywane „trójwymiarowo” (rotoscoping), a większości innych są „płaskie”, ukazane w klasycznej animacji. Zdarzają się też sceny, w których część postaci jest zagrana przez aktorów, a część (np. hobbici) jest tylko narysowana. To wszystko nie daje dobrego efektu, sprawiając wrażenie przypadkowości. Również fabuła nie jest doskonale ukazana, jakby wymagała tego taka powieść. Ale z jakiego powodu, o tym zaraz się dowiemy. Na razie opowiedzmy o niej, tak dla pewności, jakby ktoś miał wątpliwości lub nie wiedział, o czym jest ten film.
Film rozpoczyna się od ukazania nam historii powstania Pierścieni Władzy: trzy dla królów elfów, siedem dla władców krasnoludów i dziewięć dla władców ludzi. Gdy powstały, okrutny władca ciemności Sauron wykuł sobie po cichu Pierścień Jedyny, aby z jego pomocą podporządkować sobie inne ludy Śródziemia i kontrolować inne pierścienie. Ostatni sojusz ludzi i elfów pokonał go jednak w bitwie, a młody książę Isildur, którego ojciec Elendil zginął, odciął Pierścień z dłoni Saurona w czasie walki. Nie zniszczył go jednak, tylko zabrał dla siebie na własność. Sauron stracił cielesną powłokę, ale przeżył i ukrywał się, jego armia rosła w siłę, orkowie i inne złe plemiona rozmnożyły się, a pewnego dnia Isildur został nad rzeką zamordowany przez orków. Pierścień wpadł do rzeki i na dwa i pół tysiąca lat świat o nim zapomniał. Do czasu, aż wyłowili go dwaj przyjaciele z rasy podobnej do hobbitów: Smeagol i Deagol. Ten pierwszy chciał zabrać łup dla siebie, podając za powód, że należy mu się on jako prezent na urodziny. Deagol odmówił prezentu, bo sam chciał zachować Pierścień, więc przyjaciel udusił go i zabrał Pierścień dla siebie, odkrywając przy tym, że ten, kto go nałoży na palec, staje się niewidzialny. Pierścień miał złą moc przelaną przez Saurona i dlatego dał Smeagolowi nienaturalnie długie życie i zachęcał go do czynienia zła, aż rodacy go wygnali i przezwali Gollumem. Od tego czasu stwór ten ukrywał się przez 500 lat w Górach Mglistych, aż Pierścień podstępnie zsunął mu się z palca, gdyż posiadał coś na kształt własnej świadomości. Chciał teraz uciec od Golluma, ale los pokrzyżował mu plany, ponieważ Pierścień znalazł Bilbo Baggins, hobbit podróżujący po świecie wraz z grupą krasnoludów.
Sześćdziesiąt lat później, Bilbo w swoim rodzinnym kraju Shire obchodzi już 111 urodziny, podczas których żegna się z bliskimi i dosłownie znika, zakładając na palec Pierścień i wracając po cichu do domu, gdzie pakuje rzeczy i chce odejść w świat. Czarodziej Gandalf Szary, który wie dobrze o Pierścieniu, ale nie wie jeszcze, że to Pierścień Jedyny, upomina go za ten czyn i żąda, aby Bilbo zgodnie z postanowieniem oddał Pierścień Frodowi, swemu siostrzeńcowi, któremu zapisał cały majątek. Bilbo początkowo odmawia, ale w końcu się zgadza pod wpływem gróźb czarodzieja i odchodzi, uwalniając się wreszcie od wpływów Pierścienia, który teraz trafia w ręce Frodo. Czarodziej znika, mija siedemnaście lat, aż ponownie w Shire zjawia się Gandalf, który już wie, że pierścień Froda to ten Pierścień Jedyny. Wyjawia mu, że trzeba go zniszczyć i nie pozwolić na to, aby trafił on w ręce Saurona. Frodo chce go dać czarodziejowi, ale ten odmawia, gdyż boi się, że skuszony jego potęgą chciałby go użyć do czynienia dobra i obalenia Saurona, co zapewne by mu się udało, ale za cenę zamiany w bestię jeszcze gorszą niż sam Sauron. Dlatego prosi, aby to Frodo zaniósł Pierścień do Rivendell, krainy elfów, gdzie będzie bezpieczny przez jakiś czas. Sam obiecuje czekać na hobbita w miasteczku Bree, bo na razie musi jechać za swoimi sprawami. Rozmowę tę podsłuchuje ogrodnik Froda i jego wierny przyjaciel, Sam Gamgee, którego mag przyłapuje na tym i zmusza do tego, aby za karę towarzyszył Frodowi w podróży. Sam zgadza się, bo chce zobaczyć elfy. Obaj przyjaciele ruszają więc w drogę. Dołączają do nich dwaj inni hobbici: Pippin i Merry, którzy jednak nie wiedzą nic o Pierścieniu, a przynajmniej tak się wydaje. Po drodze natykają się na jednego z Nazguli, Upiorów Pierścienia, którzy niegdyś byli ludzkimi królami, którzy dostali od Saurona dziewięć magicznych Pierścieni i z ich powodu stali się z czasem jego wiernymi sługami. Nazgul, zwany też Czarnym Jeźdźcem, nie łapie jednak hobbitów, bo ci w porę się przed nim ukrywają pod korzeniami wielkiego drzewa. Po odjeździe potwora, Pippin i Merry wyjawiają Frodowi, że wiedzą o Pierścieniu, ponieważ Merry kiedyś widział Bilba używającego tego artefaktu i skojarzył ze sobą fakty, które poznał później, a Sam był szpiegiem ich obu i dowiedział się tego i owego. Frodo jest oburzony, ale przyjaciele uspokajają go, że chcą mu pomóc i przy okazji przypominają, że sam sobie nie poradzi. Pogodzeni docierają do miasteczka Bree, gdzie Frodo, zgodnie z radą Gandalfa, przedstawia się jako pan Underhill i potem daje popis talentów wokalnych, śpiewając piosenkę o człowieku z księżyca. Niestety, podczas występu spada ze stołu, na którym tańczył i Pierścień wpada mu na palec i na chwilę znika z oczu wszystkich zebranych, co ich bardzo przeraża. Dodatkowo Merry widzi w miasteczku kilka Nazguli i zostaje przez nie ogłuszony, na szczęście znajdują go i ratują ludzie oberżysty Buttermana. Sam oberżysta wie, że hobbici to przyjaciele Gandalfa i chce im pomóc, ale niewiele może zrobić. Pomoc ofiarowuje jednak tajemniczy Strażnik z Północy, człowiek zwany Obieżyświatem, który tak naprawdę nazywa się Aragorn i jak się okazuje, jest on potomkiem Isildura, więc zniszczenie Pierścienia traktuje jak swego rodzaju swoje przeznaczenie. Jak się okazuje, Aragorn na polecenie Gandalfa czekał tu na hobbitów, aby im pomóc, gdyby mag się nie zjawił. Teraz nadszedł więc czas, aby im pomóc. Oczywiście hobbici niezbyt mu ufają, ale nie mają wyboru i w końcu obdarzają go zaufaniem, zwłaszcza po tym, jak w nocy Nazgule próbują ich zabić i tylko dzięki czujności Obieżyświata stwory pocięły mieczami opuszczone i wypchane poduszkami łóżka hobbitów, które spały w zupełnie innym pomieszczeniu, oczywiście pod czujnym okiem Aragorna.
Następnego dnia bohaterowie ruszają w drogę, przechodzą przez bagna, a potem trafiają na Wichrowy Czub, ruiny starej twierdzy. Tam ponownie atakują ich Nazgule i podczas walki Frodo zakłada Pierścień na palec, aby im uciec. Niestety, w ten sposób staje się jeszcze lepiej dla nich widoczny i do tego stwory już wiedzą, który z nich ma Pierścień, więc Wódz Nazguli rani go zatrutym nożem w bark. Aragorn ratuje sytuację, ale Frodo musi szybko dotrzeć do Rivendell, aby tam zostać uleczonym przez władcę tej krainy, mądrego Elronda. Po drodze dołącza do nich wysłannik Elronda, elf Legolas, który szuka ich od jakiegoś czasu. Miłą przejażdżkę w jego towarzystwie utrudnia fakt, że ponownie atakują ich Nazgule. Frodo zostaje posadzony na konia Legolasa i ucieka, aż dociera do granic Rivendell, Nazgule jednak nie odpuszczają. Ponieważ hobbit jest ranny ich nożem, ich moc na niego jeszcze bardziej działa, dlatego stwory próbują go hipnotyzować, aby poddał się ich woli. Frodo opiera się i próbuje grozić im mieczem, ale zostaje znokautowany mocą Wodza Nazguli, a chwilę potem zjawia się pomoc: rzeka będąca granicą Rivendell nagle wysycha, po czym zamienia się w wielkie białe konie z piany wodnej i atakuje Nazgule, przez co te toną w wodzie, a przynajmniej tak się wydaje. Frodo jest więc bezpieczny.
Hobbit budzi się już zdrowy u Elronda, a obok jego łóżka siedzi Gandalf. Mówi on Frodo, że nie mógł przybyć do Bree, bo uwięził go inny czarodziej, jego dawny mentor i ex-przyjaciel, Saruman Biały, który uważa walkę z Sauronem za niedorzeczną i chce się do niego przyłączyć. Zaproponował też współpracę Gandalfowi, a gdy ten odmówił, uwięził go w swej wieży i próbował wyciągnąć informacje o Pierścieniu. Gandalf jednak uciekł z pomocą Gwahira, króla orłów, swego przyjaciela. I to on wyczarował te białe konie z wody i zmusił rzekę, by zaatakowała Nazgule. Wyjawia jednak, że Upiory przeżyły, straciły tylko swoje wierzchowce i na pewno wrócą po nowe do Mordoru, siedziby Saurona. Póki co jednak, mają od nich spokój. Gandalf zabiera Froda na naradę u Elroda, który u siebie zebrał przedstawicieli wszystkich wolnych ludów Śródziemia i chce się naradzić na temat dalszych losów Pierścienia. Na naradzie jest też obecny Bilbo, który teraz mieszka w Rivendell. Są tam też Legolas, Gandalf, Aragorn, a także krasnolud Gimli, rycerz Boromir i kilka innych osób. Boromir szczególnie jest zachwycony Pierścieniem i uważa, że trzeba go wykorzystać do zniszczenia Saurona. Elrond wyjawia jednak, co potwierdza Gandalf, że ten, kto używa tego Pierścienia, staje się taki sam, jak Sauron, a do tego Pierścień słucha tylko swego pana i nie da się go wykorzystać do jego zniszczenia, a jeśli nawet, to za cenę stania się kolejnym władcą ciemności. Jedyne, co można zrobić, to wedrzeć się do Mordoru, do miejsca zwanego Orodruiną lub Górą Przeznaczenia. Tam Pierścień został stworzony i tam tylko można go zniszczyć. Bilbo oferuje się zanieść tam Pierścień, ale Gandalf uważa, że nie jest on dość silny i młody, aby tego dokonać. Frodo więc oferuje swoje usługi i Elrond wyraża na to zgodę. Sam, który cały czas podsłuchiwał pod drzwiami, ujawnia się i oświadcza, że pójdzie z nim, na co Elrond też wyraża zgodę. Potem zostaje ustalony skład drużyny. Oprócz Froda i Sama zostają do niej przydzieleni Gandalf, Aragorn, Boromir, Legolas i Gimli, a także Pippin i Merry. Cała grupa rusza w drogę do Mordoru.
Pierwszy etap wyprawy nie jest prosty, na szczycie Gór Mglistych dopada ich wielka śnieżyca, przez którą nie da się przejść. W końcu Gandalf proponuje, aby iść przez kopalnie Morii, dawne i obecnie opuszczone królestwo krasnoludów. Aragorn oponuje, bo źle wspomina to miejsce, Gimli uważa to za najlepsze dla nich wyjście z sytuacji, Boromir pyta o zdanie Froda, czyli Powiernika Pierścienia, który zgadza się iść do Morii, skoro Gandalf tak proponuje. Udają się więc tam, ale nie mogą wejść do środka, bo na drzwiach jest napis: „Powiedz, przyjacielu i wejdź”. Próbują więc odgadnąć hasło, aż w końcu Gandalf odkrywa, że jest nim słowo „Przyjaciel” w języku elfów i drzwi się otwierają. Chwilę później atakuje ich wielki potwór wyglądający jak ośmiornica, Czatownik z Jeziora. Atakuje on Froda, ale przyjaciele ratują go i ukrywają się w głębinach Morii, do której stwór zawala wejście. Chcąc, nie chcąc, muszą więc tam iść i tak robią. Wędrują kilka dni, aż trafiają na grób Balina, dawnego władcy Morii i krewnego Gimlego, który opłakuje jego śmierć. Chwilę później zjawia się żerujący tu oddział orków i atakuje on naszych bohaterów. Drużyna broni się dzielnie, Frodo zostaje zaś uderzony włócznią w pierś, ale wychodzi z tego cało, gdyż ma na sobie specjalną kolczugę, którą przed wyjazdem dał mu Bilbo w prezencie, podobnie jak i elficki miecz (obie te rzeczy Bilbo zdobył w czasie wyprawy po skarb, co jest tematem „HOBBITA”). Drużyna ucieka, ale na swojej drodze spotyka również groźnego demona ognia Balroga. Gandalf staje z nim do walki i zawala pod nim most, jednak stwór pociąga go za sobą i mag spada z nim w otchłań. Drużyna załamana tą stratą, rusza dalej bez niego i trafia do Lothlorien, krainy elfów rządzonej przez mądrą Galadrielę i jej męża Celeborna. Tam przekazują im wieść o śmierci Gandalfa, którego wszyscy opłakują. Drużyna odpoczywa i nabiera sił, zaś Frodo i Sam widzą swoją przyszłość w magicznym zwierciadle Galadrieli. Nie jest ona pomyślna, ale królowa elfów im tłumaczy, że to wizja tego, co się stanie, jeśli zawrócą i zrezygnują ze swojej misji. Frodo jest gotów oddać jej Pierścień, a elfka, choć kuszona jego mocą, przełamuje pokusę i prosi hobbita, aby dokończył swoją misję, gdyż to jemu powierzono to zadanie.
Drużyna rusza dalej, ale jest śledzona przez Golluma, a dodatkowo w pobliżu kręcą się orkowie Sarumana, który ma niedaleko swoją siedzibę. Zastanawiają się, gdzie mają ruszyć dokładniej, w jakim kierunku i Frodo prosi Aragorna, który jest teraz liderem drużyny, aby dał czas do namysłu. Odchodzi kawałek w las i postanawia odejść z drużyny i samemu zanieść Pierścień do Mordoru, aby nie narażać swoich druhów na niebezpieczeństwo. Przychodzi do niego Boromir i rozmawia z nim na temat tego, co robić i proponuje, aby udali się do Gondoru, jego ojczyzny i spróbowali ją uratować, a wręcz proponuje hobbitowi, żeby ten użyczył mu mocy Pierścienia. Frodo widzi, że przyjaciel jest opętany mocą artefaktu i nie zgadza się. Boromir próbuje mu odebrać Pierścień siłą, ale Frodo zakłada go na palec i staje się niewidzialny. Boromir wtedy odzyskuje zmysły i wraca do reszty, gdzie mówi, co się stało. Drużyna rozdziela się, aby szukać Froda, co ten wykorzystuje do tego, aby wymknąć się w najbliższym kierunku do Mordoru. Przyłapuje go na tym Sam i zmusza do tego, aby pójść z nim. Frodo niechętnie się na to zgadza i obaj idą w kierunku krainy sił zła. Powoli tam zmierzają, ale odkrywają, że idzie za nimi cały czas Gollum. Zaczajają się na niego i łapią go, zmuszając do współpracy. Gollum już był kiedyś w Mordorze i może wskazać im drogę, więc robi to, ale po cichu marzy o odzyskaniu Pierścienia, który ciągle go kusi swoją mocą. Mimo to, ostrzega on hobbitów przed latającym na wielkim jaszczurze Nazgulem, który patroluje okolice. Potem zmierzają powoli w kierunku najbezpieczniejszego z możliwych wejścia do Mordoru. Hobbici nie wiedzą jednak, że Gollum chce ich zdradzić i prowadzi ich na spotkanie z tajemniczą istotą, o której jednak nie wiemy nic, poza tym, że jest mięsożerna i może zabić hobbitów, a Pierścień zostawić jemu. Frodo zaś spodziewa się, że okupi swoją misję życiem i jasno daje to Samowi do zrozumienia, mówiąc, iż nie wierzy w to, że obaj wrócą z tej misji żywi, ale nie jest to ważne, skoro za cenę swego życia ocalą świat.
Tymczasem Pippin i Merry wpadają w łapy orków Sarumana Białego. Ci zaś poszukiwali ich, bo wiedzieli, że któryś z hobbitów w drużynie ma Pierścień i chcą go zanieść swemu panu. Boromir broni przyjaciół, ale zostaje śmiertelnie trafiony zbyt dużą liczbą strzał wrogów i umiera, przed śmiercią wyjawiają wszystko Aragornowi, Legolasowi i Gimlemu, którzy za późno do niego dotarli. Trzej przyjaciele chowają godnie Boromira (puszczają jego ciało w łodzi z bronią jego i zabitych wrogów), po czym ruszają w pościg za wrogiem. Pippin zostawia na ziemi swoją spinkę w czasie postoju, aby przyjaciele wiedzieli, że on i Merry jeszcze żyją. Tymczasem na orków napada oddział ludzi z krainy Rohan, na której teren właśnie weszli. Na czele tych ludzi stoi siostrzeniec króla, Eomer. Za jego sprawą oddział orków zostaje wybity, a Pippin i Merry uciekają do lasu Fangorn, gdzie poznają pastucha lasu, enta o imieniu Drzewiec, który oferuje im swoją pomoc.
W tym samym czasie Aragorn, Legolas i Gimli też docierają do lasu Fangorn i spotykają tam czarodzieja w białym stroju. Sądzą, że to Saruman i atakują go, ale okazuje się, że jest to Gandalf, który żyje i ma się dobrze. Wychodzi na jaw, że Gandalf zabił Balroga, ale przypłacił to życiem, mimo to powrócił do niego jeszcze silniejszy, gdyż z woli bogów ma dokończyć zadanie zniszczenia zła na tym świecie. Uspokaja on przyjaciół, że Pippin i Merry mają się dobrze, po czym zabiera ich do siedziby króla Rohanu, Theodena, który niestety jest pod wpływem czarów Sarumana i jego szpiega, swego doradcy Grimy zwanego Smoczym Językiem. To przez intrygi Grimy wierny Eomer i jego oddział niedawno zostali wygnani. To z jego powodu orkowie Sarumana plądrują kraj i król nic z tym nie robi. Gandalf i jego przyjaciele docierają do siedziby króla, ten jednak jest tak opętany przez Grimę i czary Sarumana, że nie daje wiary jego słowom, do tego, jak się okazuje, zamienił się w bezwolnego starca. Gandalf jednak atakuje Grimę swoimi czarami i zmusza go do przyznania się do bycia szpiegiem. Theoden odzyskuje siłę woli i jasny umysł i z obrzydzeniem wypędza Grimę, po czym przedstawia naszym bohaterom swoją siostrzenicę, Eowinę, siostrę Eomera. Wie dobrze, że jeśli Saruman zaatakuje, a to więcej niż pewne, lepiej jest, aby zrobił to wtedy, gdy będą ukryci w twierdzy Helmowy Jar. Theoden i jego wierni ludzi tam też się udają, a z nimi Aragorn, Legolas i Gimli. Gandalf zaś jedzie sprowadzić nań odsiecz. Wkrótce następuje oblężenie. Orkowie Sarumana atakują twierdzę, ta broni się dzielnie i wydaje się, że się obroni, ale Saruman wystrzeliwuje wielkie zaklęcia, które rozwalają część murów obronnych i ułatwiają orkom wejście do twierdzy. Obrońcy zamykają się w stołpie, który wciąż szturmują wrogowie. W końcu, gdy odzyskują część siły, wyjeżdżają na koniach i szarżą pokonują część orków, ale tych jest wciąż więcej. Gdy już wydaje się, że nic im nie pomoże, z pomocą przybywa Gandalf z Eomerem i jego ludźmi, którzy biorą wroga w kleszcze i skutecznie pokonują armię Sarumana. Zło chwilowo zostało pokonane, po czym... następuje zakończenie filmu.
Teraz właśnie doszliśmy do największej wady tej produkcji. Opisuje on tylko i wyłącznie połowę książki i to jeszcze mocno okrojoną. Nie ma więc tu miejsca na lepsze poznanie postaci, to znaczy niektóre dobrze poznajemy, jak Froda, Sama, Gandalfa czy Aragorna, inne z kolei, jak Legolas i Gimli, a zwłaszcza Pippin i Merry nie są tak wyróżniający się, jak być powinni. Inne zaś ważne dla całej fabuły postacie, jak Eomer czy Eowina, nawet nic nie mówią przez cały film. Inne zaś, jak Saruman czy Grima, mają mało czasu ekranowego, aby w pełni docenić ich potencjał. Można powiedzieć, że akcja pędzi na łeb na szyję, aby tylko w jak największym skrócie pokazać wszystko do połowy książki. Nie ma tu więc Toma Bombadila i przygody z nim w lesie Bucklandzie, nie ma też spotkania z Billem Fernym, który sprzedał hobbitów Nazgulom w Bree, nie ma Arweny, nie ma też Bagginsów z Sackville ani wielu innych postaci, które w książce miały swoją rolę, a tutaj nawet nie ma o nich wzmianki. Z kolei Glorfindel, który pomaga naszym bohaterom dotrzeć do Rivendell został zastąpiony przez Legolasa, aby jego postać miała więcej czasu ekranowego, choć to akurat dobry pomysł, bo przecież i tak ten cały Glorfindel nie odgrywał w sprawie z Pierścieniem zbyt ważnej roli. Nie ma też spotkania Aragorna, Legolasa i Gimlego z Eomerem i jego ludźmi tuż po bitwie z orkami, podczas której Pippin i Merry uciekli do lasu, nie ma sceny, jak Gandalf prezentuje drużynie swego konia Cienistogrzywego (w filmie po wyjściu z lasu Fangorn po prostu go ma i już). Nie ma też wielu scen, które by lepiej nam wszystko wyjaśniły. Film miał mieć nieco ponad dwie godziny i tyle. Drugi film miał dokończyć dzieła. Czemu więc nie powstał? Zabrakło kasy, takie czasy, jak śpiewał kiedyś jeden z kabaretów. Dodatkowo film nie spodobał się publiczności. Dzieci nie chodziły do kina na dość brutalny i groźny film animowany, z kolei zaś dorośli fani nie byli za bardzo zainteresowani filmem animowanym, woleli by już produkcję aktorską. Również upchnięcie na siłę w dwugodzinnym filmie połowy książki z pominięciem kilku ważnych scen nie pomogło produkcji.
Nie pomaga również sposób ukazania kilku postaci. Hobbici w większości to wyglądają jak dzieci, zwłaszcza Pippin i Merry, którzy dodatkowo są narysowani w taki sposób, że są do siebie niesamowicie podobni i chwilami trudno ich od siebie odróżnić. Gandalf jest stereotypowym wysokim magiem z długą, siwą brodą i szpiczastym kapeluszem oraz chodzącym o lasce i to chwilami z trudem, choć to pasuje do jego opisu z książki, ale niekiedy wygląda, jakby bez laski nie mógł się poruszać, a innym razem śmiga bez niej swobodnie i nawet wrogów ciacha. Chyba, że to działa jak z Mistrzem Yodą, co chodzi o lasce, a mimo to nagle bez trudu naparza się na miecze z Dooku czy Sidiousem, wtedy w porządku. No, ale co z resztą wyglądu postaci? Sam oberwał najmocniej, gdyż wygląda jako dorosły człowiek karzeł i to nieco upośledzony umysłowo, a w każdym razie w kilku scenach tak się wydaje. No, ale najlepsze dopiero przed nami: Aragorn wygląda tu jak Indianin, Boromir ma wygląd Wikinga i obaj wyraźnie zapomnieli nałożyć spodnie. Z kolei zaś Elrond przypomina wyglądem Rzymianina. Nie wpływa to pozytywnie na odbiór filmu. Choć wygląd postaci bywa niekiedy strasznie dobry. Choćby sam Sauron, którego widzimy tylko na początku jako cień na czerwonej tkaninie, na którym się toczy cały prolog. Ma hełm z rogami i w ogóle wygląda groźnie, a tę grozę potęguje fakt, że nie widzimy szczegółów jego postaci. Świetnie też tutaj wypadły Nazgule, którzy na koniach prezentują się jak jednocześnie Wikingowie i Jeźdźcy Apokalipsy. Dodatkowo fakt, że podczas chodzenia po ziemi poruszają się jak powykręcane kaleki, co nawiasem mówiąc ma odnotowanie w powieści, też nie wpływa uspokajająco na nas, kiedy widzimy ich w akcji. Czasami tylko może tak za mocno jęczą i syczą, ale cóż... I tak wypadają dobrze.
Dziwi mnie natomiast wygląd Sarumana. Niby mówią, że to Saruman Biały, a cały czas nosi czerwoną szatę. Wiemy co prawda z książki, iż Saruman ogłosił się Sarumanem Wielu Barw i miał pod białym płaszczem strój w kolorach wszystkich, jakich się tylko da, ale mimo to prawie cały czas chodził w bieli i film jakoś tego nie umiał odnotować. Poza tym nikt nie przebije Christophera Lee w jednej ze swoich życiowych ról w obu trylogiach Petera Jacksona. No i jeszcze dodajmy to, że w większości scen w oryginalnym dubbingu do filmu Saruman, aby go jakoś odróżnić od Saurona, nazywany jest Aruman. Na szczęście nie we wszystkich scenach i w polskim dubbingu konsekwentnie nazywają go Sarumanem. Tyle dobrego, że nasi umieli poprawić to, co oryginał schrzanił.
Jeśli chodzi o przedstawienie postaci, kilka z nich wypada świetnie i to nawet dużo lepiej niż w trylogii Jacksona. Przede wszystkim dotyczy to Frodo, który w książce miał pięćdziesiąt lat, gdy ruszał w podróż, podobnie zresztą jak Bilbo, gdy ruszał w swoją. Zatem jest on dojrzałym facetem, który co prawda nie zna jak dotąd świata poza Shire, ale umie sobie nawet nieźle radzić. W filmie Jacksona z kolei zrobili z niego młodzika pchającego się bezmyślnie na wyprawę, o której nie ma zielonego pojęcia i który przez Pierścień często zachowuje się nie tyle podle wobec Sama, co raczej żałośnie, niczym rozkapryszona diwa i sprawia, że choć wiemy, iż to Pierścień tak na niego działa, to jednak nie za bardzo umiemy go lubić. W filmie animowanym z kolei Frodo zachowuje się jak Frodo z książki, w scenie ataku Nazguli próbuje walczyć, gdy ucieka z Pierścieniem na koniu Legolasa grozi przeciwników i nie chce im się poddać. W filmie aktorskim zaś Frodo łatwo ulega Nazgulom i puszcza miecz, gdy ci go atakują i ranią nożem, a potem jest praktycznie na wpół przytomny, gdy ucieka przed Nazgulami na koniu elfickim i nie robi tego sam, tylko musi go ratować Arwena, ukochana Aragorna. Dość kiepsko, panie Baggins. Dlatego miło zobaczyć w animowanej wersji nieco lepszą i bardziej zaradną wersję Froda.
No, a co z resztą postaci? Gandalf jest super i nie ma się czego uczepić. No, może tylko tego, że czasami za bardzo krzyczy na wszystkich, a już zwłaszcza na Pippina. Galadriela wydaje się być sympatyczna i nie budzi najmniejszej nawet grozy, co robiła już chwilami w filmie, dzięki czemu mogliśmy zrozumieć, czemu krążyły o niej złe legendy i Drużyna częściowo się jej obawiała. Tutaj te obawy już mogą dziwić, bo jest urocza i słodka i czego od niej chcecie? Również to, jak jest kuszona przez Pierścień nie wypadło najlepiej: po prostu śmieje się i tańczy, jakby była na haju i opowiada, jak widzi swoją przyszłość z Pierścieniem, po czym nagle dodaje, że przetrzymała próbę i uspokaja się. W filmie nieco zbyt efektownie już pokazali jej kuszenie przez Pierścień, ale przynajmniej widać, jak groźna by się stała, gdyby przyjęła propozycję Froda i w kilku początkowych scenach na serio może przerazić lub przynajmniej wzbudzić niepokój, dopiero potem odkrywamy, że to osoba godna zaufania. Za to Aragorn, choć wyglądający jak Indianin, nieco lepiej charakterem wypada niż w filmie, gdzie to przede wszystkim waleczny i dobry zawadiaka, który z czasem zostaje królem Gondoru, z kolei w bajce ma w sobie coś nie tylko z wojownika, ale i zdolnego dyplomaty, który umie działać nie tylko mieczem, ale i głową, kiedy trzeba, także znowu punkt dla Bakshiego.
Orkowie wypadają tu chyba najsłabiej. Widać chwilami, że są to ludzie w dość dziwnych maskach z kłami wampirów, odstającymi uszami i białymi, jakże strasznymi punkcikami zamiast oczu. Straszne dla dzieci, dla dorosłych raczej takie dość kiepskie. A najgorzej moim zdaniem wypada Balrog, który wygląda jak skrzyżowanie nietoperza z lwem i chwilami przypomina mi mantikory z „MY LITTLE PONY” niż demona ciemnego ognia i służalca złych mocy. Do tego nie wiem, dlaczego raz lata, a innym razem, gdy Gandalf odrywa mu podłoże pod nogami, spada w dół i zapomniał, że ma skrzydła? Choć z kolei upadek Gandalfa już lepiej wypada niż w filmie, gdzie Drużyna nie próbuje nawet maga ratować, tylko stoją biernie i patrzą, co się dzieje, a ten jeszcze chwilę się trzyma i potem spada. W bajce po prostu Balrog pociąga maga za sobą i ten spada od razu, zaś Aragorn próbuje go złapać, co mu się nie udaje. Już dużo lepiej. Najsłabiej jednak, jeśli chodzi o wydarzenia, wypada bitwa o Helmowy Jar, która nie wygląda zbyt epicko ani nie trzyma zbyt mocno w napięciu. Dodatkowo wódz orków Sarumana jeździ na koniu, co jest niezgodne z książką i dodatkowo Saruman ma na usługach hordę psów, które pojawiają się tylko raz czy dwa i na tym koniec. Dosyć dziwne pomysły. I jeszcze, czemu dzieje się to na czerwonym tle? Ma to podkreślić fakt, że krew się poleje? Dziwne dość.
Oczywiście nie jest to film składający się z samych wad. Jest dość dobry i naprawdę warty zobaczenia, a zwłaszcza w polskim dubbingu. Wersja z lektorem nie jest zła, możemy w niej usłyszeć przecież słynnego Johna Hurta w roli Aragorna, a przecież John Hurt to prawdziwy talent przez duże T. Jednak film w polskiej wersji językowej brzmi dużo lepiej, głównie z powodu obsady, jaką zebrali do polskiego dubbingu, a ta jest imponująca, gdyż wystąpili w niej:

Łukasz Lewandowski jako Frodo Baggins
Mieczysław Morański jako Samwise Gamgee (Sam)
Leszek Zduń jako Peregrin Tuk (Pippin)
Marcin Przybylski jako Meriadock Brandybuck (Merry)
Włodzimierz Bednarski jako Gandalf Szary
Marek Barbasiewicz jako Aragorn
Jacek Czyż jako Boromir
Jacek Kopczyński jako Legolas
Jan Kulczycki jako Gimli
Janusz Bukowski jako Bilbo Baggins
Katarzyna Tatarak jako Galadriela
Jarosław Boberek jako Gollum
Marek Frąckowiak jako Saruman Biały
Eugeniusz Robaczewski jako Theoden
Rafał Walentowicz jako Celeborn
Andrzej Precigs jako Grima „Smoczy Język”
Andrzej Bogusz jako Drzewiec
Wojciech Machnicki jako Barliman Butterbur, Ugluk i Odo Proudfoot
Janusz Wituch jako Elrond, Deagol, Wódz Nazguli i ork Grishnakh
Dorota Kawęcka jako kobieta w gospodzie
Mariusz Benoit jako Narrator

Jak więc widać, polska obsada dubbingu do tego filmu naprawdę robi spore wrażenie i można tu usłyszeć same znakomitości. Już dla nich samych warto więc ten film obejrzeć. Oczywiście zalet jego jest więcej, jak choćby dobre oddanie tych scen, kiedy niespodziewanie pojawia się magia, naprawdę świetne oddanie ducha książki i lepsze pokazanie postaci Froda, wysiłek, jaki wyraźnie włożone w tę produkcję, jak i również miłość do Tolkiena i jego dzieła, jaka została tu ukazana. Dodatkowo warto jeszcze zauważyć, że film ten docenił sam Peter Jackson, czego może dowodzić choćby fakt, iż wyraźnie wzorował się on w swojej trylogii filmowej „WŁADCA PIERŚCIENI” na filmie animowanym Bakshiego. Dowodzi tego wyraźnie choćby to, jak zakończyła się druga część trylogii: na bitwie o Helmowy Jar i tym, że Gollum prowadzi Froda i Sama na spotkanie z nieznanym niebezpieczeństwem, czyli spotkanie z wielką pajęczycą Szelobą, której na całe szczęście nasi bohaterowie umykają i wypełniają swoje zadanie, mało przy tym nie ginąc, a przyjaciele dokańczają wojnę o Pierścień z Sauronem i Aragon zasiada na tronie swego królestwa jako król. Ale o tym nie dowiadujemy się już z bajki, ani z drugiej części trylogii filmowej, to wszystko odkrywamy dopiero w trzeciej części tejże trylogii, no i oczywiście w książkach. Film animowany jednak kończy się dokładnie tak samo, jak później druga część trylogii Jacksona. Przypadek? Oj, nie sądzę. Podobnie jak nie jest przypadkiem początek historii filmowej: narrator nas wprowadza w świat Śródziemia i wyjaśnia, skąd się wzięły Pierścienie i co się stało z tym, który nas interesuje najbardziej. Zarówno film animowany, jak też i trylogia Jacksona zaczynają się dokładnie tak samo. Również wątek, że Eomer zostaje wygnany przez Grimę i Gandalf go sprowadza na pomoc pod Helmowy Jar też powstał w animacji i Jackson go sobie pożyczył, podobnie zresztą jak też i kilka scen np. przemowa Bilbo podczas swoich urodzin i jego nagłe zniknięcie, ukrywanie się hobbitów przed jednym z Nazguli pod korzeniami drzewa i wielka walka Froda z pokusą, aby założyć wtedy Pierścień na palec, czy też choćby próba zabicia hobbitów przez Nazgule w Bree. Te sceny są jakby żywcem wydobyte z filmu Bakshiego, czego zresztą sam Jackson nie ukrywał i zaznaczał, że jest to swego rodzaju hołd od niego dla wielkiego poprzednika.
Na sam koniec dodam jeszcze, że Bakshi planował nakręcić jeszcze drugą część filmu, w której dokończyłby wątek, a także animowanego „HOBBITA”, który to miałby być znacznie lepszy od wersji z 1977 roku. Ponieważ jednak ten film nie spodobał się publiczności jak należy, producenci uznali, że inwestowanie w kolejne produkcje Bakshiego nie ma sensu i odcięli go od funduszu, w wyniku czego musiał on porzucić swoje wielkie plany. Uważam, że to wielka strata, ponieważ gdyby jego plany doszły do skutku, wszystkie trzy filmy byłyby naprawdę dobre. Podobno nawet Bakshi chciał nakręcić nie dwie, ale trzy animacje na podstawie „WŁADCY PIERŚCIENI”, ale producenci się upierali, przeszkadzali, podcinali mu skrzydła i w końcu zdecydował się na dwa. A potem na tylko jeden, gdy drugiego nie miał już za co kręcić. Przykre, bo w ten sposób straciliśmy dobrą szansę na to, aby dla odmiany czasem obejrzeć nie tylko kultową już dziś trylogię Jacksona, lecz coś innego i móc to porównać z całym dziełem pana Petera. Tak zaś możemy oglądać tylko jeden film i porównywać go z dwiema pierwszymi częściami wyżej wspomnianej trylogii. Choć i to warto, dlatego zachęcam was do zapoznania się z pierwszą próbą stworzenia dobrej adaptacji znakomitej powieści J.R.R. Tolkiena, gdyż choć nie jest ona wybitna, to wszystko to, co robi dobrze, po prostu robi dobrze. I już za samo to warto ją obejrzeć, a co dopiero za całą resztę.

Dogtanian i muszkieterowie (1981-1982)

Muszkieterów dzielnych trzech Świat wspaniały dziś poznamy. Jeden tu za wszystkich, A wszyscy za jednego. Oddać życie każdy z nich Gotów jes...